Przedpoście — Zapusty czyli karnawał
W kościele czas radosny upływa z okresem Bożego Narodzenia. Od niedzieli Siedemdziesiątnicy (starozapustnej, trzeciej przed Popielcem) milknie Gloria we mszy świętej, kolor szat liturgicznych jest odtąd fioletowy, na znak pokuty.
Inaczej jest jednak jeszcze poza kościołem, w świecie. W tym czasie bowiem właśnie dochodzą do zenitu zabawy, festyny i wesołe maskarady. Polskie nazwy tych trzech ostatnich niedziel przed Popielcem: starozapustnej, mięsopustnej i zapustnej schodzą się z mianem tego okresu zabaw, który rozpoczął się po Bożym Narodzeniu i nazywa się krótko: zapusty.
Jak odnosi się Kościół do zabaw? Kościół nie zabrania bynajmniej zabaw godziwych, które są wyrazem radości i wesela. Przecież cała Ewangelia jest "wesołą nowiną", często w Piśmie św. czytamy wezwanie do weselenia się. Obłudni faryzeusze aż się gorszyli, że Pan Jezus wraz z apostołami zasiada do stołów biesiadnych i odwiedza domy weselne. Gdy na apostołów zstąpił Duch św., byli w tak podniosłym nastroju wesela, że żydzi posądzali ich, iż "upili się młodym winem" (Dz 2, 13)! Stąd śmiało można powiedzieć: do duszy, w której jest pełnia łaski Bożej, nie ma dostępu smutek i ponurość. Święty Franciszek Salezy powiedział tak trafnie: un saint triste, c'est un triste saint - święty smutny to smutny (nieszczególny) święty. Przeto pobożność i świętość nie opromieniona uśmiechem i ludzkością, ale z miną wydłużoną, z czołem zachmurzonym i wzrokiem surowym, pobożność krytykująca drugich i skora do ciasnych sądów i potępień jest fałszywą pobożnością, więcej tam pychy i miłości własnej, niż ducha Bożego.
A zatem Kościół, którego słusznie nazywamy naszą Matką najlepszą, nie broni zabaw. Czuwa tylko, by te zabawy były zabawami dzieci Bożych. Ale niestety aż zbyt często ludzie bawiący się przekraczają granice godziwości i w rozrywkach szukają zaspokojenia niskich popędów zmysłowych: obżarstwa, opilstwa i rozpusty. Kościół podnosi głos przeciw tym zabawom, ponieważ one nie pomnożą radości życia, lecz przyniosą szkodę na ciele i na duszy.
Również i taniec należy do rodzajów ludzkiej zabawy. Lecz nie zawsze tak było. W starożytnych czasach pogańskich taniec wykonywany podczas świąt osobno przez grupy młodzieńców czy dziewcząt był wyrazem religijnej czci bożków. Wiemy też i z dziejów św. Jana Chrzciciela, że występowały na wschodzie także tancerki, które rozwiązłymi tańcami podniecały zmysły biesiadników.
Rzymianie, w czasie panującej jeszcze surowości obyczajów, odnosili się z pogardą do tańców i spotykamy się u nich z takim zdaniem, że tylko szaleniec może tańczyć.
Zwyczaj tańczenia parami mężczyzny z kobietą powstał zdaje się w wiekach średnich. Ten taniec był wyrazem rycerskiej dworskości i galanterii, z jaką pod postacią wytwornych ukłonów i zbliżania się rycerz wyrażał swoje zabiegi dla uzyskania względów swej "damy serca". Ten sens tańca jest godziwy, bo zbliża młodych ludzi do siebie i przy tym poznaniu się pod okiem rodziców i starszych nakłania ich do zawierania związków małżeńskich.
Tańce są wyrazem charakteru i temperamentu narodu. I naród polski chlubi się pięknymi i szlachetnymi rodzajami tańca jak mazur, polka, oberek, krakowiak i poważny polonez. Wiemy z żywota świętego Stanisława Kostki, że również i on uczył się tych tańców. Można przy nich połączyć wstydliwość z delikatnością uczuć wobec płci przeciwnej. I tak być powinno przy każdym tańcu. Jeżeli taniec budzi zmysły do grzechu, przybiera barbarzyńskie formy, a nawet nie ukrywa bezwstydu w pozach tancerzy, to słusznie i koniecznie Kościół go potępia, a tańczący narażają się na ciężkie szkody nie tylko moralne ale i cielesne.
Biorąc udział w karnawałowych zabawach, bawmy się zatem godziwie, jak przystało na chrześcijan. Miarkujmy swoją swobodę powagą nauki Kościoła i głosem sumienia. - Ubolewając nad tym, że wielu chrześcijan o tych przestrogach zapomina, Kościół w tym czasie modli się o ich opamiętanie się. Szczególnie w tzw. ostatki otwiera podwoje wielu swoich świątyń, by w nabożeństwie czterdziestogodzinnym przed wystawionym Najświętszym Sakramentem przebłagać Boga za liczne zniewagi i odciągnąć wiernych od szału nieumiarkowanych zabaw.
Zwyczaje i obrzędy zapustne: Kulig
Okres od Trzech Króli do Wielkiego Postu nosi nazwę: zapusty lub karnawał. Określenie karnawał pochodzi prawdopodobnie od wyrazu carne vale; co znaczy: mięso żegnaj. Jest to czas wszelkiego rodzaju zabaw, widowisk, maskarad, wesołej pustoty. W Polsce ulubioną zabawą był kulig, noszący cechy rycerskiej buńczuczności a zarazem i słynnej "polskiej gościnności". Jest to jedyna w swoim rodzaju zabawa - mająca w sobie coś z szlacheckich zajazdów i średniowiecznych zawodów rycerskich.
Początek kuligu sięga XIV lub XV wieku, kiedy zaczęło się rozwijać życie towarzyskie wśród szlachty polskiej. Nazwa pochodzi albo od wyrazu czeskiego koleg - czyli objeżdżanie kolejką, lub też od kuli drewnianej, którą zakończona była buława. taką buławę posyłano przed kuligiem od sąsiada do sąsiada, zwołując wszystkich na zabawę. Od czasu królowej Bony, która zaprowadziła w Polsce dużo włoskich zwyczajów, przestano rozsyłać buławę. O najeździe gości zawiadamiał przebrany za arlekina (błazna) młodzieniec.
Zorganizowanie kuligu wymagało pewnych przygotowań, a przede wszystkim ustalenia przebiegu zabawy. Wiodąca rej w okolicy młodzież zbierała się, by ułożyć cały plan działania: oznaczyć punkt zborny, kolejność domów, czas trwania zabawy, która przeciągała się nieraz do kilku tygodni. Gdy plan już był gotowy, inicjatorzy kuligu zjeżdżali się do umówionego dworu, skąd wesoła drużyna wyruszała do najbliższego sąsiada.
Wśród gwiaździstej nocy, przez gęstwiny leśne i śnieżne równiny mknął barwny korowód bogato rzeźbionych sań, od maleńkich jak łupina, do ogromnych karoc na płozach, które ciągnęły przepyszne konie, okryte lamparcimi skórami, bogatymi czaprakami i siatkami, chroniącymi jadących od pyłu śnieżnego. Długi łańcuch sań eskortowali gajowi i służba na koniach, z płonącymi pochodniami i kagańcami. Przed nimi jechała kapela, często żydowska, z nieodzownym cymbalistą, przygrywając skoczne melodie. Wesołe śpiewki, żarty, dowcipy szły od sań do sań, tłumione brzękiem dzwonków i kółek mosiężnych, zawieszonych u uprzęży, trzaskaniem z biczów i wystrzałami na odstraszenie wilków.
Na czele korowodu pędził w maleńkich saneczkach prowodyr zabawy, arlekin w maseczce z trzepaczką w ręku, okutany we futro niedźwiedzie. Za nim jechało dwóch hajduków, trzymając pochodnie. Arlekin pierwszy zajeżdżał przed dwór, wpadał do przedsionka i oznajmiając zbliżający się kulig okrzykiem "Ej kulig, kulig!", tańczył i skakał po wszystkich pokojach. Gościnny gospodarz wręczał mu klucze od piwnic, spiżarni, spichlerza, powierzając mu rządy w domu. Niebawem zaczęły się zjeżdżać sanie i wesoła drużyna z hałasem i krzykiem wpadała na ganek. Najwymowniejszy z gości witał żarliwą oracją czekającego u progu gospodarza, który gościnnie zapraszał do domu. Po przekąskach i poczęstunkach muzyka dawała hasło do zabawy i rozpoczynały się ochocze tańce, trwające do białego dnia. Wodzirej przestrzegał ściśle, by nie wprowadzano obcych tańców, jak kontredansa lub walca, tańczono więc tylko poloneza, mazura, oberka, krakowiaka i drabanta.
W dzień zabawiano się na wolnym powietrzu: urządzano szlichtady, młodzież popisywała się konną jazdą, robieniem bronią i innymi sztuczkami rycerskimi. Gospodarz pokazywał z dumą swą stadninę lub zbrojownię; raczył gości dobrze zaopatrzoną piwnicą, bo, jak mówi stare przysłowie:
"Kulig to zabawa jeszcze od Popiela,
Ma za cel, by każdemu zalała gardziela".
Nieraz zjawiali się chłopacy wiejscy z turoniem i niedźwiedziem, zabawiając gości uciesznymi przedstawieniami przed dworem, za co odbierali sutą nagrodę.
Na znak dany przez arlekina, gotowano się do dalszej drogi, zabierając z sobą gospodarza i jego rodzinę. Arlekin wyprzedzał korowód, by zawiadomić następnego sąsiada o zbliżającym się kuligu.
Świetne odbicie nastroju kuligowego znajdujemy w "Marii" Malczewskiego:
My sobie jedziem kuligiem;
I w noc i we dnie,
Wesołe, szalone, przednie:
Maska twarz kryje - a kto chce wiedzieć,
Skąd my i czyje, to odpowiedzieć
śmiechem i krzykiem:
Szczera ochota
Otwiera wrota.
Bo Krakowianki i pielgrzym stary,
Żydzi, cyganki, uderzą w pary;
Wróżki, diabli, nie oszusty.
W puchary.
Lecim saniami,
I jadą z nami
Wrzawa, śmiech pusty;
Czy znasz ty polskie zapusty?
Wesoły nastrój kuligowy bywał czasami zakłócony chwilami trwogi a nieraz i grozy. W czasie silnych mrozów zgłodniałe wilki nie dawały odstraszyć się hukiem wystrzału ani też światłem pochodni, rzucając się gromadnie na sanie mknące wśród gąszczy leśnych. Wypadek taki zdarzył się za Jana Sobieskiego, kiedy wilki napadły na kulig, złożony z sześciu sań i po zaciętej walce pożarły ludzi i konie.
Nieprawdopodobnym się zdaje, by kulig, ta wesoła zabawa, pełna humoru i psoty, mogła mieć pewne znaczenie społeczne. A jednak wywierała ona nieraz poważniejsze wpływy, zbliżając ludzi do siebie, zacieśniając węzły sąsiedzkie, zacierając różnice stanu i majątku. Obok wesołej zabawy młodzieży odbywały się poważne narady obywatelskie, zawierano ważne układy, łagodzono waśnie i spory, ułatwiano związki małżeńskie.
W miarę zbliżenia się sąsiedztw, skutkiem rozdrobnienia majątków i udoskonalenia komunikacji, kuligi zaczęły tracić rację bytu - zachowały się najdłużej na Kujawach, gdzie przetrwały do końca dziewiętnastego wieku. Dziś łatwość przebywania dalekich przestrzeni siłą pary, benzyny i lotu wyrugowała zupełnie tę jedyną w swoim rodzaju, rdzennie polską zabawę. Młodzież współczesna, pozbawiona dawnej dziarskości, przywykła do wygód, mało zahartowana, zadawala się niestety dancingami i jazzbandami, zastępując pełne werwy mazury, oberki i krakowiaki tańcami pozbawionymi życia, modernistycznymi, często w bezwstydzie swoim grzesznymi.
Krakowskie wesele
Zabawę kuligową urozmaicono z czasem, dołączając do niej "Krakowskie wesele" ze starostą weselnym, starościną - no i nieodzowną parą "Państwa młodych".
Piękny opis krakowskiego wesela znajdujemy w "Nil Desperandum" St. Reymonta:
Ciemno było, wiatr słabł, zamieć ustawała, i tu i ówdzie w zielonej tafli nieba drgały gwiazdy. Miało się jakby na większy mróz, śnieg skrzypiał pod nogami, i wierciło w nozdrzach.
Naraz psy zaszczekały wściekle i rzuciły się całą hurmą ku bramie. Jeszcze daleko, pod lasami zamajaczyły jakieś brzaski szybko rosnące.
- Kulig jedzie! Kulig! - wołali parobcy, biegnący wywierać bramy. Po chwili pochodnie wystrzeliły w mrokach rozmigotanymi, krwawymi miotłami, długi, kręty wąż sań zaczerniał na śniegach, jezdni pędzili na oślep przez zaspy i pola; zabrzęczały dzwonki i janczary, huknęły śpiewania, i muzyka urżnęła od ucha siarczyście na bij zabij.
Hej! kuligiem jechali, kuligiem nad kuligami. Sto sań skrzypiało po śnieżystej grudzie, sto sań leciało z wichrami w zawody, sto sań niosło się z grzmotem, jak burza rozśpiewana weselem, pijana mocą i radością oszalała. Konie widziały się podobne smokom w brzękadłach, siatkach, pozłocistych rzędach i wstęgach barwistych, puszczonych na wiatr, rwały, aż ziemia jęczała, i z pod kopyt śniegi tryskały fontannami.
Na przedzie, w siwe ogiery w purpurowych siatkach i pióropuszach, jechał weselny starosta wraz ze starościną, za nimi żydy muzykanty grały ze wszystkiej mocy. A potem migotał nieskończony łańcuch: sanie za saniami, para za parą, sunęły rozgłośnie, rzęsiście i bujnie przysłonięte płomienistymi wichrami pochodni. Jakoby zjawiona w nocnej godzinie bajka o zaklętych korowodach mar i upiorów.
Pędzili wskok, runęli w bramę, zatoczyli wielkim półkolem w dziedzińcu i zmierzali w największym pędzie pod ganek. Zdało się patrzącym, jako uderzą w dwór, rozniosą go na kopytach i we wszystek świat popędzą niczym niepowstrzymani.
- Krakowskie wesele! krakowskie wesele! - buchnęły krzyki niewiadomo skąd, i wraz Trzaskowa kapela uderzyła w niebo przeciągłą grzmiącą fanfarą. Stanęli. Powstał nieopisany zamęt, a od pochodni uczyniło się widno, jak przy pożarze. Krzyżują się wołania, lecą śmiechy, parskają konie, strzelają.
Starosta weselny, z rózgą przybraną kwiatami, prawi na ganku powitalną orację. Onufry replikuje, zapraszając kompanię pod dach, żydy w lisich czapkach, w śniegu po kolana, rzępolą skocznego krakowiaka.
Skończyły się ceregiele, i dworska kapela zagrała uroczystego poloneza. Rwetes, gwałt i krzyki na podjeździe, splątane konie rżą i biją kopytami, rzegoczą janczary, psy naszczekują zajadle, damy ze sań wynoszą na rękach, szuby i kapuzy lecą, gdzie popadło, mrowią się oszronione postacie, wąsy w soplach, twarze wyszczypane mrozem, głosy schrypnięte a w oczach ognisty animusz. Cisną się ulicą rozmigotanych pochodni i prosto ze śniegów i zamieci, hurmą walą na ganek, w drygach mijają sień ogromną, zewrą się w akuratne pary w bawialnym i do sali już płyną posuwistym, godnym polonezem. Zda się, tęcza spadła w białe ściany dworu i wije się stubarwnym, rozmigotanym przędziwem: panny z chłopska we wzorzystych spódnicach, gęsto naszywanych wstęgami, kawalerowie w granatowych żupanach, srebrem lamowanych, i w karmazynowych krakuskach z pękami pawich piór i wstążek. Wiedzie ich weselny starosta w białej katance, ze starościną w czepku misternym, w kolorach do pół piersi, w rzęsistej, amarantowej jubce. Pląsają zwolna, i za nimi coraz nowe pary stają, już starsi spłynęli do korowodu, już dostojne damy w robronach, już mężowie w kontuszach, czerwonych butach i przy karabelach. Okrążyli sale raz i drugi, pękły dzwona koliska, rozsypali się po komnatach.
- Oberka na rozgrzewkę! Oberka - dysponuje wielkim głosem starosta.
Zaczem z chóru kapela gruchnęła siarczystego. Żydy, usadzone pod piecem, przywtórzyli.
Dreszcz wstrząsnął serca, kawalerzy skoczyli do panien, stają w tanecznym ordynku, takt biją nogami, nabierając tchu, prężą się, runęli naraz w tan z grzmotem, jakby kto z armat wystrzelił. Z miejsca wzięli pęd największy, i oberek poszedł wściekły, zapamiętały, na odsiebkę!
Jakby wrzeciona zaturkotały szalonym wirem. Na twarzy rozeznać, ni dojrzeć jaką personę, jedno kłębowisko, taczające się od ściany do ściany, że tylko wieją wstęgi, wieją pióra, wieją spódnice i wieją lite, płowe warkocze. Rżnie para za parą, i biją obcasy, aż ściany dygocą, i pobrzękują od wtóru szkliwa pająków...
Ostatki
Wesoły nastrój karnawałowy wzmagał się w miarę zbliżania się końca zapustów, dochodząc do najwyższego napięcia w czasie trzech ostatnich dni słusznie nazwanych Szalonymi Dniami, Kusymi Dniami, Kusakami, Mięsopustem lub też Ostatkami. Na dworach szlacheckich urządzano w Ostatki wykwintne biesiady, huczne bale, a od czasu Augusta III wprowadzono włoską zabawę publiczną, zwaną maskaradą. W maskaradach brała udział dawniej tylko szlachta, a gdy zdarzyło się, że korzystając z maski, jakiś mieszczanin dostał się na salę i niebacznie dał się poznać, wtedy usuwano go sromotnie za drzwi, dając czynne napomnienie, by się to nie powtórzyło.
Jak gdyby na pożegnanie mięsa raczono się w ostatnie dni zapustne, od tłustego czwartku począwszy, tłustymi potrawami, kiełbasą, bigosem, chrustem, pączkami, które w skromniejszych domach zastępowano racuszkami. Bywały i wykwintne potrawy, jak o tym świadczy stary wiersz zapustny:
Mięsopusty, Zapusty,
Nie chcą państwo kapusty,
Wolą sarny, jelenie,
I żubrowe pieczenie.
Mięsopusty, Zapusty,
Nie chcą panie kapusty,
Pięknie za stołem siędą,
Kuropatwy jeść będą.
A kuropatwy zjadłszy,
Do taneczka powstawszy,
Po tańtu z małmazyją
I tak sobie podpiją.
Mięsopusty, Zapusty,
Nie chcą panny kapusty,
Wolałyby zwierzynę,
Niźli prostą jarzynę...
Nie tylko szlachta i mieszczanie, ale i lud wiejski bawił się na swój sposób w czasie zapustów, urządzając tradycyjne obchody i zabawy, które zmieniały się stosownie do okolicy. Tak np. specjalnością Krakowa był obchód "Combra", wesołej zabawy przekupek, którym tego dnia było wszystko wolno. Schodziły się one rotami z różnych ulic na Rynek krakowski i rozpoczynały dziwaczny taniec stanąwszy naprzeciw orła. Śmiesznie przebrane za strojne damy, z wiórami we włosach niby lokami, tańcząc śpiewały piosnki combrowe. Słynna z dowcipu była "Mądra Maryna", która marszałkowała na pięciu "babskich combrach", śpiewając śpiewki własnego układu. - Rozochocone straganiarki zaczepiały przechodniów, zatrzymywały przejezdnych, żądając wykupu. Nie darowały nikomu, ni to wysokiemu dygnitarzowi, którego wysadzały z karocy i porywały w taniec, ni to biednemu przechodniowi, którego targały za włosy, wołając "comber, comber", dopóki się nie wykupił. - Gloger taką opowiada przygodę: "Zdarzyło się, że podchmielone kumoszki zastąpiły drogę idącemu rynkiem słynnemu Jackowi Przybylskiemu. A że uczony ten był skąpy, więc musiał pląsać przez parę ulic, zanim wreszcie udzielił żądanego datku."
Z przedmieścia Piasek straganiarki ciągły tak zwanego "combra", bałwana wypchanego słomą, przed Sukiennice, gdzie go ulicznicy rozrywali w kawałki. - Młodzieńcy uciekali przed rozbawionymi przekupkami, bo gdy którego pochwyciły zaprzęgały do kloca, za to, że w bezżeństwie kończył zapusty. Kładły mu wieniec grochowy na głowę, zmuszając do ciągnięcia kloca tak długo, dopóki się nie wykupił.
Był także zwyczaj w Krakowie, że w Ostatki zbierała się gromada chłopaków, ubranych w guńki i kierpce, z wysokimi stożkowatymi czapkami na głowach, hulając na placu Szczepańskim wśród dowcipnych śpiewek. Wkoło nich uwijał się dziad z długą konopną brodą, wlokąc za sobą długi bat z wiechciem słomy na końcu. Był on postrachem uliczników, bo wywijając długim batem uderzał obłoconym wiechciem, brudząc twarz i ubranie.
Obchody uliczne ustały w Krakowie po 1836 roku, gdy wprowadzono policję austriacką, która surowo prześladowała dawne polskie zwyczaje.
Tak samo jak w okresie Bożego Narodzenia, tak i w Ostatki oprowadzają we wszystkich okolicach Polski maskarady, które zmieniały się według danej dzielnicy. W Poznańskiem i Płockiem chodzą z bocianem. Na Mazowszu oprowadzają niedźwiedzia lub obwożą na dwukołowym wózku drewnianego kurka, zbierając datki na wyprawienie uczty w gospodzie. Maskaradom towarzyszy zawsze cygan, cyganka z lalką niby dzieckiem na plecach, Żyd, czasem Żydówka. Wędrując od domu do domu, śpiewają ucieszne śpiewki zapustne, np.:
Zapusty, Zapusty!
Wyciągajcie szperę z kapusty.
Jak nie ma w kapuście, to będzie za węglem,
Otwierajcie już drzwi, bo czekać nie będziem.
albo:
Jak ja ci doskoczę
Do komina z cicha!
Bo się tam gotuje
Kiełbasa i kicha.
Czy brać, czy nie brać,
Czy na drugich zaczekać?
Poza maskaradami zabawiano się na wsi ciągnieniem kloca drewnianego. - Chłopcy zmuszali dziewczęta, aby za karę, że nie wyszły za mąż, ciągnęły kloc od domu do domu, dopóki nie wykupiły się kiełbasą, serem i jajami. Z otrzymanych darów urządzali w ostatni wtorek ucztę.
W niektórych okolicach np. w Wielkopolsce odbywa się w ostatni wtorek zabawa zwana podkoziołkiem. Na środku izby ustawiają przed grajkiem beczkę, na niej talerz, a na talerzu wystruganego z drzewa koziołka. Po każdym tańcu dziewczęta muszą się wykupić, kładąc pieniądze na talerz pod koziołka.
Słynnego zagranicą "Księcia Karnawału" naśladuje w Polsce w skromnych ramach "Zapust", ubrany w kożuch, włosiem na wierzch, opasany powrósłem, w wysokiej tekturowej czapce, przybranej wstążeczkami, papierkami i choin. W ręku trzyma topór drewniany z dzwonkiem. Za nim idzie na czworakach chłopak przebrany za osła, okryty włochatym kocem, na głowie ma czapkę w kształcie oślego łba, na szyi dzwonek. Towarzyszy im dziad obdarty, niosący kosz, do którego zbiera datki. Wszedłszy do chaty, deklamuje Zapust z patosem:
Ja jestem Zapust, mantuańskie książę,
Idę z dalekiego kraju,
Gdzie psi ogonami szczekają,
Ludzie gadają łokciami
A jedzą uszami.
Słońce o wschodzie zachodzi,
A kurczę kokoszę rodzi.
Każdy na opak gada,
A deszcz z ziemi do nieba spada.
Następnie przedstawia swego pachołka:
To jest uczony osioł, co mieszka w stodole;
Jest profesorem, uczy dzieci w szkole.
Otrzymawszy poczęstunek i dary śpiewają:
Zapust, Zapust, zapustowe dziecię,
Ucieszcie się chwilkę, bo go nie ujrzycie,
Bo go nie ujrzycie, aż na przyszły roczek,
A że mu od żuru na nic schudnie boczek.
W Kurpiach jest zwyczaj, że w ostatni wtorek około północy wjeżdża Zapust na koniku drewnianym do gospody i rozpędza biesiadników, obsypując ich popiołem i gasząc światła.
Jako pożegnanie i zakończenie dni zapustnych należy uważać: kazanie, zabijanie grajka i podkurek.
Kazanie odbywało się na dworach szlacheckich w ostatni wtorek około północy. Najdowcipniejszy z biesiadników przebierał się za księdza, wkładając koszulę niby komżę, wchodził na stół lub krzesło, okryte dywanem, niby na ambonę i prawił kazanie, pełne dowcipów, śmiesznych dykteryjek, komicznych błędów ku uciesze słuchaczy, wywołując wybuchy śmiechu.
Pożegnanie grajka znane jest na Kurpiach. W ostatni wtorek chwytają o północy przygrywającego grajka, sadzają go na taczce i wywożą na pole, gdzie go wywracają umyślnie. Równocześnie jeden z chłopaków wypuszcza ukrytego kota - co ma oznaczać ucieczkę od mięsa - a inny rozbija o grajka garnek gliniany z popiołem, niby go zabijając. W innych okolicach palono lub rozszarpywano bałwana, symbolizującego Bachusa, którego skazywano na śmierć za grzechy popełnione w czasie karnawału.
Podkurek jest to pierwsza postna potrawa, złożona z mleka, jaj i śledzia, którą wnoszą z wybiciem godziny dwunastej. Podkurek oznacza właściwie posiłek o świcie, kiedy koguty zaczynają piać, a że pierwsze śniadanie postne podaje się już po północy, a nieraz nad ranem, stąd nazwano je "podkurkiem".
Na Litwie wnoszą w ostatni wtorek półmisek z pokrywą, którą podnoszą z uderzeniem godziny dwunastej. Z półmiska wylatuje wróbel, symbol mięsa, a zostają dwa śledzie.
Nadchodzący post witano następującym wierszem:
Któż się to tam na przypiecku krząta:
Wstępna Środa Żurowi uprząta,
Wstępna Środa następuje,
Pani matka żur gotuje
A pan ojciec siedzi w dziurze:
- A witajże, mości Żurze!
Wiwat, wiwat, wiwat!
Chociaż zwyczaje zapustne wychodzą powoli z użycia, wszędzie w Polsce przestrzegają dotąd ściśle, by o północy w ostatni wtorek zakończyć zabawy taneczne. Tak w domach prywatnych jak i na balach publicznych z wybiciem godziny dwunastej orkiestra przerywa muzykę choćby w pół taktu, na salę wnoszą śledzia, jako symbol postu, a rozbawione towarzystwo rozchodzi się do domu, nieraz i do kościoła, gdzie kończy się czterdziestogodzinne nabożeństwo, dla przebłagania za wybryki i swawole zapustne.
Przysłowia zapustne
Gdy w mięsopusty mrozy lub śniegi panują,
Wina i chleba mało obiecują.
Kiedy pada w ostatni wtorek,
To ze lnem uciekaj na dołek (wróżka suszy).
We Wstępną Środę zapuść brodę,
A żurek staw na murek.
Przysłowia na luty
Spyta luty: masz li buty?
Luty wygania kowali z huty.
Czasem luty same pluty.
Święty Błażej - gardła zagrzej. (3. II.)
Święta Weronika, słonko pomyka. (4. II.)
O świętej Dorocie, wyschną chusty na płocie. (6. II.)
Scholastyka, mróz utyka. (10. II.)
Na święty Walek nie ma pod lodem balek. (14. II.)
Jeśli o świętym Piętrze w lutym ciepło służy,
Do Wielkiejnocy zima czasy swe przedłuży. (23. II.)
Święty Piotr gdy się rozgrzeje,
Wiosna prędko nie przyśpieje.
Święty Maciej zimę traci, albo ją bogaci. (24. II.)
Gdy święty Maciej lodu nie roztopi,
Będą długo chuchali w zimne ręce chłopi.
Na świętego Macieja, pierwsza wiosny nadzieja.
Jeśli na święty Maciej ciepło, To się będzie długo wlekło.