Pożądamy i pragniemy zjednoczenia z Bogiem; musimy pożądać tej jedności - zniewala nas do tego najszczersza wewnętrzna konieczność. Dwie drogi po temu ukazuje nam sama dusza. Różnią się one między sobą, dochodzą jednakże do tego samego celu.
Pierwsza droga zjednoczenia wiedzie przez poznanie i miłość.
Poznawanie jest to tyleż, co jednoczenie się. Poznając te czy inne przedmioty, przenikamy je i wciągamy je w siebie; one stają się naszą własnością, cząstką naszego życia. Podobnież zjednoczeniem jest wszelka miłość: bynajmniej nie dążnością tylko ku zjednoczeniu, ale już samą jednością. Ile człowiek miłuje, tyle do niego należy.
Ale taka miłość ma cechę szczególną. Często określamy ją mianem miłości "duchowej". Nazwa to niezupełnie trafna; wszak duchową jest też inna miłość, o której później będzie mowa. Przez tę nazwę rozumie się, że owa miłość powoduje zjednoczenie nie w byciu, ale w ruchu; w świadomości i usposobieniu.
Czy znajdziemy dla niej może jaki kształt zewnętrzny? Jakieś podobieństwo?
Owszem, i to przepiękne: żar i światłość.
Oto przed nami stoi świeca, dźwigając jarzący się płomień.
Źrenica nasza dostrzega to światło, bierze je w siebie, jednoczy się z nim, a przecież go nie porusza, nie styka się z nim wcale. Płomień pozostaje sobą, źrenica też sobą, jednakże dokonywa się wewnętrzne zjednoczenie, chciałoby się rzec: złączenie wzajemne, pełne czci i czystości, bez żadnego zetknięcia i zmieszania, poprzestające na samym tylko widzeniu.
Jest to głębokie podobieństwo owego zjednoczenia, jakie dzięki poznaniu odbywa się między Bogiem a duszą. "Bóg jest prawdą" powiada Pismo święte. Kto poznaje prawdę, ten posiada ją w duchu. Bóg przebywa w myśli, która Go prawdziwie poznaje. Bóg żyje w duchu, który prawdziwie o Nim myśli. Przeto "poznawać Boga" znaczy tyle, co jednoczyć się z Nim, jak oko jednoczy się z płomieniem w oglądaniu światła.
Z płomieniem możemy się jednoczyć jeszcze w inny sposób: przez żar. Odczuwamy go na twarzy, na ręce. Zdajemy sobie sprawę z tego, jak on nas ogrzewa i przenika, a przecie płomień sam w sobie stoi nieporuszony.
Taką jest miłość: żarem swym wiąże nas z płomieniem Bożym, a przecież nie porusza, nie dotyka go wcale. Albowiem Bóg jest dobry, a kto kocha Dobro, ono też żyje dlań w duchu. Dobro jest moje, skoro je miłuję; a w jakiej mierze je kocham, w takiej mierze ono do mnie należy, aczkolwiek wcale go nie dotykam. "Bóg jest miłością - powiedział Jan święty - kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim" (1J 4:16).
Poznawać Boga i kochać Boga to tyle, co jednoczyć się z Nim. Dlatego to wieczna szczęśliwość będzie oglądaniem i miłością. Oznacza ona nie łaknące "stawanie u drzwi", ale najgłębsze bytowanie wewnętrzne, spełnienie i nasycenie.
Już poprzednio widzieliśmy, iż płomień jest podobieństwem duszy. Teraz w nim rozpoznajemy jeszcze podobieństwo Boga żywego, "albowiem Bóg jest światłem i nie masz w Nim ciemności". Jak płomień wysyła światło, tak Bóg śle prawdę. A dusza przyjmuje w siebie prawdę i przez nią jednoczy się z Bogiem, jak nasza źrenica patrzy w światło i staje się przez nie zjednoczona z płomieniem. Jak zaś żar wysyła z siebie płomienie, tak Bóg śle dobroć grzejącą. Kto Boga miłuje, ten się z Nim jednoczy w dobroci, jak ręka i twarz z płomykiem, gdy odczuwają jego ciepło.
Atoli płomień trwa w miejscu nieporuszony, czysty, dostojny. Tak jako powiedziano o Bogu, iż "zamieszkuje światłość niedostępną" (1Tm 6:16).
Świecący, żarzący się płomieniu, obrazie Boga żywego!
I otóż teraz dobrze rozumiemy, czemu to podczas uroczystości Wielkiej Soboty świeca paschalna staje się symbolem Chrystusa - kiedy to diakon wśród radosnego śpiewu ogłasza jej płomień "światłością Chrystusową", lumen Christi, i gdy zapala się od niej światła w kościele, by wszędzie jaśniała i jarzyła się światłość i żar Boga żywego!