Mowa wygłoszona na XXIII Międzynarodowym Kongresie Eucharystycznym w Wiedniu dnia 13 września 1912 r.
W narodzie żydowskim istniało piękne podanie, które przekazał nam Philo. Bóg, stworzywszy świat, zapytał aniołów co sądzą o dziele Jego rąk. Jeden z nich odpowiedział, że dzieło jest wielkie i doskonałe, ale brakuje mu jednej rzeczy, mianowicie głosu donośnego, harmonijnego, który by rozbrzmiewał po całym świata przestworzu i dniem i nocą składał Stwórcy godne Jego dziękczynienie melodią pełną rozkoszy.
Gdyby Pan Bóg takie pytanie do nas skierował, odpowiedź nasza byłaby inna. Powiedzielibyśmy, że światu nie brakuje żadnej istotnej doskonałości, bo częścią składową, a raczej Głową i Sercem stworzenia jest sam Syn Boży, którego głos najczystszy, najwspanialszy, najmilszy napełnia dniem i nocą ziemię i niebo nieskończonym uwielbieniem, podzięką, prośbą. Co więcej! On zanosi do Trójcy Przenajświętszej w imieniu całego stworzenia nieustanne: Przed oczy Twoje Panie winy nasze składamy... miserere!
Bóg przewidział bowiem, że człowiek śmiertelnie Go obrazi. Postanowił równocześnie od winowajcy zażądać pełnego, doskonałego zadośćuczynienia. Takiego doskonałego zadośćuczynienia stworzenie Stwórcy nie było w stanie dać. Wtedy Syn Boży pospieszył z pomocą, zamienił z człowiekiem rolę, niewinny podstawił się za winnego.
W swojej Boskiej naturze Syn Boży zadość czynić nie może. Dlatego, gdy nadeszła chwila zamierzona w wieczności, wziął krew z krwi naszej, uczynił ją przez połączenie z Boską Osobą krwią Bożą i tę krew i całą swoją ludzką naturę złożył Trójcy świętej jako ofiarę na przebłaganie.
Nie ma wątpliwości, że śmierć Syna Bożego na krzyżu nie jest śmiercią zwyczajną, ale ofiarną. Schodzą się w niej wszystkie warunki i składniki prawdziwej ofiary. Podstawił się Człowiek-Bóg za człowieka. Podstawienie zostało przyjęte. Podstawiony zginął, starty jak robak. Podstawiony sam, jako człowiek, był swojej ofiary kapłanem. Umarł, bo chciał. Nikt z ludzi wbrew jego woli nie mógł Mu odjąć życia. Zabiła Go Miłość ku Bogu i ludziom.
Ponieważ cierpienia Chrystusa były cierpieniami Boga w ludzkim ciele, więc już jedną jedyną śmiercią krzyżową przeobficie Zbawiciel dokonał odkupienia, "pojednał wszystko z sobą: i to, co na ziemi, i to, co w niebiosach" (Kol 1, 20), "udoskonalił na wieki tych, którzy są uświęcani" (Hbr 10, 14), czyli innymi słowy: nad miarę uczynił zadość Bogu, a ludziom odzyskał utracone łaski nadprzyrodzone, niebo.
Za tym idzie dalej, że obok tej ofiary krzyżowej żadna już inna, nowa, istotą odmienna nie jest potrzebna, nie może do końca świata mieć na ziemi miejsca, gdyż zaprzeczałaby nieskończonej wartości, doskonałości ofiary kalwaryjskiej.
Jak to? Czy my, chrześcijanie, nie posiadamy dzisiaj żadnej ofiary spełniającej się na naszych oczach, prócz owej dokonanej w jednym momencie czasu i w jednym punkcie ziemi? Przecież "gdzie jest religia, czyli wiara i prawo i nauka o Bogu, tam i musi być ofiara; odstąpić od siebie nie mogą". Ofiara jest szczytem religii, najwyższym objawem zewnętrznym i wewnętrznym, więc każde pokolenie uczniów Chrystusowych winno, musi ją Panu Bogu składać za siebie własnymi rękami, a nie tylko żyć jej historycznym wspomnieniem.
Taką ofiarę powszechną, stałą i najdoskonalszą posiada nasza religia chrześcijańska. Jest nią Msza święta.
Msza święta jest prawdziwą ofiarą, jeśli liturgia, którą Chrystus w przededniu swojej śmierci odprawił w wieczerniku, jest rzeczywistą, w ścisłym słowa znaczeniu ofiarą. Msza święta nasza jest bowiem przypomnieniem owej wielkoczwartkowej, wznowieniem.
Otwórzmy Pismo święte. Zobaczmy, co naoczny świadek apostoł Mateusz, co św. Marek, św. Łukasz i św. Paweł, uczniowie i towarzysze apostołów piszą o eucharystycznej liturgii wieczernikowej. Otóż, skoro zestawimy teksty tych czterech sprawozdawców, widzimy, że tło jest u wszystkich wspólne, że się uzupełniają w swoich opisach i dochodzą razem do doskonałej jedności. Mianowicie powiadają wedle tekstu greckiego, co następuje:
Po spożyciu rytualnej Paschy żydowskiej Zbawiciel ukląkł przed apostołami i umył im nogi. "Jakże bardzo nas ukochał, zauważył ktoś pięknie, komentując to zdarzenie, jakże bardzo Chrystus nas ukochał, kiedy tak nieskończenie jest pokorny. Jakże bardzo jest pokorny, kiedy tak nieskończenie kocha!" Ale miłość i pokora Jezusowa pójdą jeszcze dalej do granic ostatecznych. Po umyciu nóg Zbawiciel spoczął znowu przy stole, wziął do ręki chleb i powiedział: "Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje, które za was będzie wydane" (Mt 26, 26; Łk 22, 19). Następnie wziął kielich i powiedział: "Pijcie z niego wszyscy, bo to jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów" (Mt 26, 26).
Według tych słów Chrystus spełnił w wieczerniku dwie rzeczy, które trzeba nam dobrze rozróżnić. Powiedział: bierzcie - jedzcie i pijcie, czyli podał Ciało i Krew swoją do spożywania w Komunii. Wcześniej zaś jeszcze, zanim je dał apostołom na pokarm, złożył to Ciało i Krew na ofiarę Trójcy Przenajświętszej. Eucharystia bowiem najpierw jest dla Boga, potem dopiero dla ludzi. Najpierw jest ofiarą, potem Sakramentem i gdyby nie była wpierw ofiarą, nie byłaby nigdy Sakramentem. Tylko ofiara przemienia ją na Sakrament, czyli na pokarm duszy. Chrystus wskazał na ten ofiarny charakter Eucharystii, kiedy powiedział, że Ciało swoje nie tylko daje na pokarm, ale i za nas je wydaje; że Krew swoją nie tylko daje na napój, ale i za nas już w wieczerniku ją przelewa dla wyjednania nam odpuszczenia grzechów. Wylewać krew jakiejś istoty na zgładzenie ludzkiej winy, oznacza w Piśmie św. tyle, co składać tę krew przelaną Bogu w ofierze dla przebłagania znieważonego Jego Majestatu. W jakiż sposób Chrystus dokonał już w wieczerniku tego wydania, zniszczenia swojego Ciała i przelania za nas Krwi swojej Bogu na ofiarę, skoro przecież tak samo po wymówieniu słów konsekracji, jak przed ich wypowiedzeniem, siedział pełen życia z apostołami u stołu biesiadnego? Otóż na pozór w Chrystusie nic się nie zmieniło, tak jak i w chlebie i winie przezeń konsekrowanym. W rzeczywistości zaś chleb przestał być chlebem i przemienił się w Ciało Chrystusa, wino przestało być winem i przemieniło się w Jego Krew. Tym samym też, chociaż Chrystus słowami konsekracji nie pomnożył Swej istoty, to jednak pomnożył swoją obecność, swój sposób bytowania. Przed wymówieniem nad chlebem i winem słów konsekracji człowieczeństwo Jego istniało bowiem tylko na sposób wszystkim ludziom zwyczajny. Z chwilą konsekracji i przez konsekrację poczęło istnieć jeszcze sposobem nowym, sakramentalnym, pod postaciami chleba i wina. I to sprowadzenie przez Chrystusa swojego człowieczeństwa i zjednoczonego z człowieczeństwem Bóstwa w stan prawdziwego, duchowego pokarmu i napoju, było dla Niego moralnym zniszczeniem, unicestwieniem, uśmierceniem, a tym samem najrzeczywistszym ofiarowaniem, jest to równocześnie pierwsza na ziemi ofiara w całej pełni doskonała. Bo gdy we wszystkich dawniejszych ofiarach istota niższa, zwierzę, stawało dla przebłagania Boga w miejsce istoty wyższej, człowieka, to tu Istota wyższa, najwyższa, Człowiek-Bóg podstawia się za istotę niższą, za swoje stworzenie.
Ale jeśli Chrystus już w wieczerniku złożył prawdziwą ofiarę z Ciała i Krwi swojej na odpuszczenie grzechów ludzkości, to może ofiara Golgoty w ogóle już była zbyteczna, niepotrzebna? Nie wolno tego przypuszczać, bo jakże w takim razie ostałyby się słowa św. Pawła, że Chrystus przez krew krzyża pojednał, uspokoił wszystko, i to, co na ziemi, i to, co w niebiosach (Kol 1, 20).
Trzeba nam wiedzieć i pamiętać, że ofiara wieczernikowa i ofiara krzyża ściśle łączą się ze sobą. Eucharystyczna liturgia wielkoczwartkowa odnosiła się do ofiary krzyżowej, jako jej próba, niekrwawe wyprzedzenie, przedstawienie i tworzyła z nią wewnętrznie, istotnie najściślejszą jedność. Sam Chrystus powiązał obie ofiary swoją intencją w nierozerwalną całość na zawsze.
Ta okoliczność, że ofiara wielkoczwartkowa tworzy z ofiarą Kalwarii wewnętrzną jedność, była też powodem, że łaciński tłumacz Pisma św., znanego pod imieniem Wulgaty, a za nim nasz ks. Wujek oddali greckie imiesłowy czasu teraźniejszego: "to jest ciało moje, dające się za was" - "to jest krew moja, wylewająca się za was" przez czas przyszły: "ciało, które będzie wydane, krew, która będzie wylana". Przekłady owe nie wyrażają najbliższej myśli Zbawiciela, ale też nie są błędne. Nie przeczą one bowiem, że już w wieczerniku ciało Chrystusowe zostało mistycznie unicestwione, a krew mistycznie wylana na odpuszczenie grzechów, lecz tylko wysuwają na plan pierwszy ofiarę krzyża, z której eucharystyczna wzięła całą swoją moc i owocność.
Zbawiciel ustanowił sakramenty Pokuty, Bierzmowania, Ostatniego Namaszczenia, instytucję papiestwa dopiero po swoim zmartwychwstaniu. Dlaczego jeszcze przed swoją męką krzyżową ustanowił ofiarę eucharystyczną, w której Jego ciało uczestniczy już w pewnej mierze w przymiotach człowieczeństwa zmartwychwstałego, uwielbionego?
Miał Chrystus do tego powód szczególniejszy. Chciał mianowicie zanieść na krzyż nie sam tylko swój fizyczny, ludzki organizm, ale też i swoje ciało mistyczne, czyli wszystkich razem ludzi, aby w Nim i z Nim na Kalwarii stali się kapłanami i ofiarą. Na to zaś było potrzeba, żeby rodzina ludzka jeszcze przed Jego męką krzyżową weszła z ciałem, krwią, duszą swoją w skład ciała, krwi i duszy Bóstwa Jezusowego. To jednak mogło się dokonać i dokonało się rzeczywiście w eucharystycznym bankiecie wielkoczwartkowym, do którego apostołowie byli dopuszczeni jako przedstawiciele całej ludzkości. W uczcie tej bowiem Zbawiciel, Bóg-Człowiek, oddał się cały przyjmującym Komunię św. I nie oni przemienili Chrystusa w swoją istotę, ale Chrystus, wszedłszy z ciałem i krwią i duszą i Bóstwem swoim w ich jestestwa, podźwignął, podniósł je równocześnie do tak ścisłego z sobą zjednoczenia, iż ponad nim jest już tylko możliwe jedno jeszcze wyższe, tj. hipostatyczna, osobowa unia Boga-Człowieka.
Gdy Zbawiciel wymówił już nad chlebem i winem formułę przeistoczenia, dodał: "To czyńcie na moją pamiątkę... Ilekroć bowiem spożywacie ten chleb albo pijecie kielich, śmierć Pańską głosicie, aż przyjdzie" (Łk 22, 19; 1 Kor 11, 25-26).
Słowa te są niezmiernie ważne. Zawierają one akt fundacyjny Mszy wieczystej na ziemi. Nimi bowiem Chrystus przeniósł na apostołów i na ich następców urząd swój kapłański, a zarazem dał ścisły nakaz powtarzania, odnawiania eucharystycznej liturgii wieczernikowej dla wszystkich pokoleń ziemi, do czasu, kiedy On zjawi się na sąd ostateczny. Czy Chrystus przestał odtąd sam być kapłanem i pełnić urząd kapłański? Bynajmniej. Jak w społeczności katolickiej jedna jedyna tylko jest ofiara z Ciała i Krwi Zbawiciela, tak też i nadal tylko jeden jedyny w całej pełni słowa będzie kapłan do końca świata i na wieki wedle wzoru Melchizedeka - Jezus Chrystus. Kapłani, z ludzi wzięci, są tylko Jego zastępcami i narzędziami. Aby lepiej zrozumieć tę doniosłą prawdę, należy przypomnieć, iż za swojego ziemskiego życia Zbawiciel posługiwał się ciałem i duszą swoją ludzką jako narzędziem i jakby widzialnym sakramentem - gdy leczył chorych, gdy wskrzeszał Łazarza, gdy odpuszczał grzechy, gdy wymawiał nad chlebem i winem słowa: to jest ciało moje, to jest krew moja. Od tej chwili zaś apostołowie, biskupi, kapłani w zwyczajnym porządku rzeczy zastępować będą niewidzialne jego człowieczeństwo, użyczać mu swoich ust i rąk, aby On mógł wciąż w swoim Kościele chrzcić, bierzmować, odpuszczać grzechy, namaszczać umierających, błogosławić nowożeńców, konsekrować chleb i wino na ciało i krew swoją, a tym samym staną się dla Niego jakby żywym, widzialnym sakramentem wszystkich Jego łask.
Z tego wszystkiego co dotychczas powiedzieliśmy wypływa wniosek, że jeśli eucharystyczna liturgia wielkoczwartkowa była rzeczywistą ofiarą, jeśli apostołowie i ich następcy otrzymali umocowanie, ścisły nakaz i łaskę wymawiania słów konsekracji nad chlebem i winem, z równym jak i Chrystus skutkiem, to nasza Msza święta, w której kapłani w imieniu, w zastępstwie Chrystusa, jako żywe Jego sakramenty, czynią to samo i tak samo co On uczynił przy ostatniej wieczerzy, jest również w sobie najprawdziwszą ofiarą.
Wiemy, w czym mieści się istota Mszy św. Mianowicie szukać jej należy w podwójnej konsekracji, spełniającej się słowami ustanowienia, podobnie jak przy eucharystycznej liturgii wieczernikowej. Dotknęliśmy już także kwestii, jakim sposobem w przeistoczeniu chleba i wina w ciało i krew Jezusową odnaleźć można znamiona, składniki konieczne do wytworzenia prawdziwej ofiary, a więc nowe unicestwienie, nową immolację Chrystusa. Zaznaczyliśmy mianowicie, że choć słowa podwójnej, oddzielnej konsekracji nie rozdzielają w rzeczywistości krwi Chrystusa od Jego ciała, a tym samym realnie Go nie zabijają, to jednak wyzuwają one Jego organizm człowieczy z normalnych przymiotów zwyczajnej natury ludzkiej po to, żeby mu udzielić własności nowych - własności pokarmu i napoju. I ta dokonująca się przez konsekrację tajemna przemiana w organizmie Chrystusowym, w której On wprawdzie nie przestaje być Chrystusem, bo nie traci nic ze swej istoty, ale niemniej zostaje sprowadzony w rodzaj nowego bytu i w nową rolę pokarmu, jest do prawdziwej ofiary najzupełniej wystarczającym unicestwieniem, immolacją jego człowieczeństwa, bo najbardziej podobną, zbliżoną do rzeczywistej, fizycznej śmierci na krzyżu. Mniejszy już Bóg-Człowiek stać się nie może, niż wtedy, gdy staje się jakby kawałkiem chleba i jakby odrobiną wina, gdy wreszcie w Komunii pozwala się pozbawić nawet tego swojego bytu sakramentalnego.
Teraz, aby uzyskać możliwie dokładne i pełne rozumienie tej tajemnicy najtajniejszej, należy zastanowić się jeszcze nad jej przeznaczeniem i skutkami.
Wedle intencji Zbawiciela każda Msza św. ma być opowiadaniem i przypomnieniem Jego krwawej śmierci! Opowiadaniem, przypomnieniem komu? Przede wszystkim Trójcy Przenajświętszej. Uprzytomnia ona też rzeczywiście ofiarę krzyża, a tym samym nieskończony hołd, adorację, jaką Chrystus śmiercią swoją złożył Majestatowi Bożemu. I nie tylko Msza przypomina złożoną raz na Kalwarii adorację, ale też przedłuża ją w nowej formie, utrzymuje w permanencji, w ustawicznym trwaniu, bo jest ona nie tylko prostym okazaniem i niejako malowaniem ofiary krzyżowej, jak powiada Skarga, ale powtórzeniem, ofiarowaniem. Ani na chwilę ofiara eucharystyczna nie da się oderwać od ofiary krzyża, jak potok nie da się ani na moment wyobrazić bez swojego źródła. Za tym idzie zaś ta prawda niezmiernej wagi, że gdyby nawet wszystkie stworzenia od pierwszego do ostatniego opuściły wiarę w Ojca, który jest w niebiesiech i obowiązek adoracji Boga, to jednak Bóg, byle Mu choćby jedna Msza św. i choć jedna tylko Hostia konsekrowana na całej ziemi została, otrzymywałby z tej Mszy, z tej Hostii świętej, a więc z ziemi naszej adorację wynagradzającą te zapomnienia ludzkie nie tylko dostatecznie, ale nadobficie, chwałę zewnętrzną nieskończoną, bo pochodzącą ostatecznie od równego sobie Boga.
Msza święta uprzytomnia Majestatowi Boga i trzyma bez przerwy przed Jego obliczem także dziękczynienie, prośbę i zadośćuczynienie nieskończone, złożone przez Chrystusa, umierającego na Kalwarii. Jak w fonografie uwięziony jest głos, z wszystkimi jego właściwościami, a następnie za wprawieniem urządzenia w ruch odtwarza się i ponawia w dowolnej ilości razy, tak wtedy, gdy Msza święta odprawia się, z każdej Hostii konsekrowanej, więc ożywionej Przedwiecznym Słowem Ojca, idzie wciąż do Nieba echo dziękczynienia i błagalnego wołania, zaniesionego na krzyżu: Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią.
Również każda Msza święta ma bezustannie przypominać z woli swego Fundatora krwawą Jego śmierć całej ludzkiej rodzinie. Opowiadać czyli utrzymywać pamięć jej wciąż żywą, świeżą. Rzecz to dziwna. Chociaż śmierć Boga-Człowieka jest zdarzeniem, nie mającym sobie równego i na wszystkie czasy najdonioślejszym, to przecież przestałoby ono po jakimś czasie wstrząsać ludzkością, gdyby nie było niczym więcej, jak jednorazowym aktem historycznym. Wiedział Psalmista, co mówi, kiedy naszą ziemię nazwał ziemią zapomnienia - terra oblivionis (Ps 88, 13). Jeszcze lepiej Chrystus znał tę słabość naszej natury i dlatego ustanowił Mszę św., w której odnawia swą mękę, aby wszystkie pokolenia ziemi mogły na nią patrzeć własnymi oczyma i prawie dotykać się własnymi rękami. Z tego też powodu słusznie można umieścić na naszych domkach eucharystycznych (tabernakulach) napis, który mnich średniowiecza umieścił na krzyżu kamiennym: stat crux, dum volvitur orbis - stoi krzyż mistyczny w Hostii konsekrowanej, gdy świat się obraca dookoła niego, dookoła Jezusa - Eucharystii.
Msza święta ma dla ludzkości jeszcze inne przeznaczenie, ważniejsze niż przypominanie męki Zbawiciela. Artykułem jest wiary, że przez śmierć swoją krzyżową Zbawiciel (aby znów użyć słów Skargi) przygotował głęboką studnię żywej zbawczej wody, skarbiec nieprzeliczony złota i nieprzebraną spiżarnię potraw wszelakich i cudowną lecznicę z maścią na wszystkie wrzody dusz. Z drugiej strony jest również pewnikiem, że chociaż ofiara krzyżowa te wszystkie dobra ludzkości przysposobiła, sama przez się jednostce jeszcze nic nie daje. Aby człowiek z zadośćuczynień i wysług śmierci Jezusowej w rzeczywistości dla siebie miał pożytek, musi je sobie przyswoić, zaaplikować, wprowadzić w swoją duszę. Otóż wiadrem, którym człowiek nabiera ze studni Chrystusowej tej wody żywej i asygnatą, przekazem do owego skarbca, do spiżarni, do Chrystusowego składu aptecznego na wydanie i pobranie swej cząstki dóbr, mienia, leków, jest właśnie Msza św. Gdyby w którymś dniu Mszy świętej zabrakło, zostałby odcięty ludzkości główny dopływ zadośćuczynień i łask ze źródeł ran Zbawicielowych, zamknięty dostęp do skarbca, do spiżarni, do lecznicy. Wyschłyby bowiem, a przynajmniej zubożałyby bardzo strumyki oczyszczające i zbawcze sakramentów świętych, które się stale zasilają wodami wielkiego kanału ofiary eucharystycznej, przynajmniej w zwyczajnym porządku rzeczy.
Gdy idzie o bliższe określenie, w jakim wymiarze Msza święta przydziela jednostce ludzkiej wysługi śmierci krzyżowej, musimy odpowiedzieć, że wiadomy jest on jedynie Bogu. W każdym razie mimo, że wartość każdej Mszy świętej jest w sobie nieskończona, dusza ludzka, za którą ona się odprawia, jako istota skończona, otrzymuje wysługi Chrystusa tylko w mierze ograniczonej, częściami, stosownie do woli Bożej i proporcjonalnie do swej jakby pojemności, czyli do swego przygotowania wewnętrznego. Przygotowaniem do odebrania łask jest ich pragnienie, duch pokuty i miłosnego zjednoczenia się z ofiarnikiem i żertwą ofiarną - Chrystusem.
Przejdźmy do niektórych szczegółowych pożytków Mszy świętej.
Ofiara Mszy świętej sprowadza do dusz ludzkich nie tylko wysługi Chrystusa, ale i jego samego. Ona przyrządza Go bowiem na Chleb Żywy dla każdego człowieka. W jakiej obfitości? Skąpo Bóg rozdzielił między ludzi dary geniuszu; oszczędnie rozmieścił w ziemi srebro, złoto; czasem zdaje się nam nawet żałować koniecznego chleba powszedniego do tego stopnia, iż tak zwana kwestia społeczna wciąż pozostaje krwawiącą raną ludzkości. Za to w porządku nadprzyrodzonym Bóg postąpił niemal rozrzutnie. Chleba Żywego, tego mienia najistotniejszego, nie ma pod dostatkiem tylko ten, kto go sam mieć nie chce. Tym samym Msza święta dostarczająca tego Żyjącego Chleba jest nie tylko ponowieniem, ale nawet uzupełnieniem ofiary krwawej. Bez niej ofiarna żertwa Boża nie zstąpiłaby jako podstawowy pokarm do naszej duszy, nie stałaby się nigdy osobistą własnością człowieka.
Inny pożytek ze Mszy świętej.
W liście do Kolosan, św. Paweł po stwierdzeniu, że Zbawiciel śmiercią krzyżową uczynił z nadwyżką zadość sprawiedliwości Bożej za grzechy świata i przeobfite wyjednał nam uświęcenie, pisze słowa dziwne, zawierające niemal moralne objawienie: "W moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa" (Kol 1, 24). Jak to, czy są naprawdę braki w męce i śmierci Jezusowej?
Gdy cierpienia rozważamy w osobie Zbawiciela, rzecz jasna, że nic im nie brakuje do całości, doskonałości. Bo chociaż Chrystus cierpiał jedynie w swej naturze ludzkiej, to jednak Osoba Boża podlegała cierpieniu. O ile więc za punkt wyjścia bierzemy osobę Zbawiciela, Jego męka, cierpienie nie wymaga, nie dopuszcza nawet uzupełnienia. Ale Chrystus jest nie tylko istotą odosobnioną. Ustanowiony był On od początku świata "nade wszystko Głową dla Kościoła, który jest Jego Ciałem, Pełnią Tego, który napełnia wszystko wszelkimi sposobami" (Ef 1, 22.23). Między członkami ciała, a Głową tegoż ciała musi istnieć ścisły związek. Jeśli tedy Głowa była cierniem koronowana, także członki muszą krwawić, szarpane po kolei kłami zwierząt czy ludzi. Zrozumieli tę tajemnicą koniecznego w męce z Chrystusem zespołu apostołowie i Święci wszystkich czasów. Dlatego poczytywali sobie za szczęście i zaszczyt, że współcierpieniem swoim choć odrobinę mogą się przyczynić do odkupienia swojego i braci. A przede wszystkim z odnawiających się we Mszy św. co dzień ran Jezusowych brali cudowną moc do powtarzania za Chrystusem: "Czyż nie mam pić kielicha, który Mi podał Ojciec?" (J 18, 11), do mówienia wśród swych mąk: "Alleluja".
Nie tylko cierpieniami życia mamy dodawać, czego nie dostaje męce Chrystusowej, ale także braki śmierci Zbawiciela uzupełniać naszą śmiercią. Dzieje się to zaś, gdy w naszym konaniu nie upatrujemy jedynie karnej egzekucji za bunt grzechu pierworodnego, lecz zjednoczeni z Chrystusem, składamy swoje i jego bóle i trwogi ku uwielbieniu Trójcy Przenajświętszej, na przebłaganie za winy nasze i całego świata.
Dusze wybrane umieją w tym uzupełnieniu niedostatków śmierci Jezusowej wznieść się jeszcze wyżej. Mam na myśli wielkoduszne sługi Boże, które dopraszają się o największą łaskę, żeby Bóg rychło raczył przeciąć pasmo ich żywota i przyjąć przedwczesną śmierć - ofiarą całopalną na wywyższenie Kościoła, dla nawrócenia błędnowierców, dla utrzymania i przedłużenia życia osobom potrzebniejszym społeczeństwu. Czy naprawdę takie dusze wielkie są na świecie? Oto kilka przykładów:
Przed laty dusza zakonna życie swoje zaofiarowała na pomyślność Soboru watykańskiego. Bóg ofiarą przyjął. Gdzie indziej szlachetny młodzian, nie mogąc innymi środkami uzyskać swojej narzeczonej światła prawdziwej wiary, również młode swoje życie całopaleniem oddał w ręce Boże. I jego Pan wziął za słowo. Młodzieniec padł na łoże śmierci. Hostia, którą mu kapłan przyniósł na wiatyk, została przełamana. Połowę otrzymała narzeczona w pierwszej swojej Komunii świętej. Później ta sama konwertytka swoją śmiercią wyjednała uzdrowienie znakomitego kaznodziei. I u nas nie brak takich dusz bohaterskich - animae sublimiores. Wspomnę choćby, że gdy przed kilku laty rozeszła się w pewnym mieście wieść, że ręka skrytobójcza gotuje śmierć jednemu z kapłanów, siostry pewnego ścisłego zakonu zastawiły się kolejno strażą za niego. Tym razem Bóg ofiary nie przyjął; widocznie pogłoska była mylna.
Kto nauczył tak dostojnie umierać te czcigodne dusze? Kto w każdym pokoleniu wciąż nowe daje natchnienie i siły do zanoszenia takich błagań? Nikt inny, lecz ten Jezus, który sam z miłości ku Bogu i ku ludziom umiał przyspieszyć godzinę swego konania, który tak dobrze umarł na krzyżu i tę dobrą swoją śmierć we Mszy świętej bezustannie ponawia!
Na zakończenie kilka uwag praktycznych.
Msza święta, to przepowiedziana przez proroka Malachiasza ofiara czysta, która, w miejsce odrzuconych ofiar starozakonnych, poświęca się Bogu, na każdym miejscu między wszystkimi narodami od wschodu aż do zachodu słońca (Ml 1, 11).
Ta nasza ofiara jest tak prosta i pokorna, że już prostsza i pokorniejsza być nie może. Trochę chleba, trochę wina i kilka słów ją składają. Ale właśnie w tej jej prostocie i pokorze człowiek wierzący odkrywa, odnajduje całą wielkość swojego Boga. Rzekł Pan na początku: niech się stanie, i stał się świat. Mówi nad chlebem: chlebie, ty jesteś ciało moje, i chleb staje się Jego ciałem. Jezus Chrystus odnawia przede wszystkim na uwielbienie Boga tę ubożuchną na pozór ofiarę, kryjącą w sobie jednak całe bogactwo nieba. Postanowił zaś składać ją nie sam, lecz w zjednoczeniu z całą rodziną ludzką. Zrozumiejmy miłość i pragnienie Serca Jezusowego! Spieszmy na Mszę przynajmniej w niedziele i święta osobiście, a w duchu co dzień i to, nie dla zwyczaju tylko i nie jak na schadzkę towarzyską, ale przejęci do głębi myślą, że mamy być współofiarnikami Najświętszej Ofiary. Wedle życzenia naszego Boskiego arcykapłana, spieszmy też być razem z Nim współofiarą. Dołączajmy więc do Jego ciała, krwi, serca, duszy, nasze ciała, naszą krew, nasze serca, nasze dusze, nasze całe jestestwo na znak najwyższego nad nami zwierzchnictwa Boga, na wyznanie, żeśmy dziełem rąk Jego, że od Niego wszystko mamy, na jego gruncie siedzimy, Jego czeladką i poddanymi jesteśmy.
W ofierze eucharystycznej rodzina Jezusowa posiada bogactwo tym cenniejsze, że nikt nie jest w stanie go odebrać. Prześladowanie może odebrać nam srebrne i złote naczynia, w których Kościół przechowuje Syna Bożego, ale Jego samego wydrzeć nam żaden nieprzyjaciel nie ma siły. Trochę chleba, trochę wina potrzebnego do ofiary, zawsze Kościół u siebie znajdzie. Spieszmy bogactwo to nasze z Jezusem ofiarować Trójcy Przenajświętszej także na dziękczynienie.
Idźmy na Mszę świętą w naszym interesie. Na Kalwarii był wzniesiony ołtarz dla całego świata. Na nim we krwi Syna Bożego obwołana została amnestia powszechna i powszechny pokój. Ale jednostka ludzka prócz możności przejednania Boga i prócz możności swego uświęcenia nic tam więcej nie zyskała. Za to we Mszy św. ołtarz jest wzniesiony dla każdej duszy z osobna. Tu Baranek Boży jest zabijany mistycznie za każdego z nas oddzielnie. Tu dokonuje się rekoncyliacja z Bogiem każdego z nas. Spieszmy tedy jak najczęściej i co dzień do tego ołtarza naszego, do otwartych we Mszy ran Zbawiciela. Płynącą z nich krew jego składajmy razem z Nim na uproszenie nowych łask, na przebłaganie, na zadośćuczynienie Trójcy Przenajświętszej za nasze winy, za grzechy rodzin, kraju, narodu, całej ludzkości.
We Mszy świętej konsekruje się dla każdego z nas jego własna Hostia. Idźmy na Mszę po tę naszą Hostię, przyjąć ją w duszę niby w misę jaspisową, w Gral święty na coraz obfitszy, pełniejszy rozwój życia Bożego w nas.
We Mszy kapłani konsekrują Chleb żywy nie tylko na potrzeby chwili obecnej, ale też na zapas. Ten zapasowy Chleb przechowuje się w przybytku eucharystycznym niby w grobie. Ponieważ ten Chleb jest Bogiem, należy się Mu nieustanna straż honorowa, adoracja. Spieszmy uczcić Go przy Mszy świętej; spieszmy czuwać przy Nim także poza Mszą świętą. Stróżujmy, czuwajmy przy domku eucharystycznym (tabernakulum) z wiernością przynajmniej nie mniejszą od owej, z jaką krzyżowcy stróżowali, czuwali u próżnego grobu jerozolimskiego.
We Mszy świętej Chrystus co dzień wznawia przykład swej pracy, trudów, cierpień, miłosnego poświęcenia się dla chwały Boga, dla zbawienia ludzi. Spieszmy do tej szkoły wielkoduszności i wszelakich cnót. Spieszmy tam, byśmy nauczyli się cierpieniami, trudami naszymi uzupełniać to, czego nie dostaje męce, śmierci Jezusowej. Żyć i umierać na uwielbienie Boga i dla dobra braci, a ostatecznie przemienić się w zjednoczeniu z Jezusem-Hostią w żywą, świętą Hostię, w Eucharystię miłą Bogu teraz i na wieczność.
Wolno drukować.
Poznań, 24 stycznia 1913 r.
Oficjał i Wikariusz Generalny ks. Dalbor.