Pozycja katolików
Tu interweniują wierzący.
Oni również postawili sobie te pytania. Odpowiedź ich jest jasna: nie, Kościół nie umarł. Nie, świat nie ukształtuje się bez niego. Ale pod pewnymi warunkami.
Tu hipotezy są różne, żeby nie powiedzieć - sprzeczne. Można istotnie sprowadzić obecne pozycje katolików - i krytyki rozliczne, które uprawiają od kilku lat - do dwu postaw zasadniczych.
"Zerwanie"...
Pierwsza to postawa "przetrwania". Ich argumentacja wychodzi z założeń wręcz przeciwnych oponentom. Agresywnemu ateizmowi przeciwstawiają dogmatyzm w defensywie. To nie Kościół umiera lub zawodzi, ale współczesny świat. Lub "świat" pokrótce, gdyż jest on "współczesny" tylko w naszych oczach. Problemy, jakie wysuwa, żeby usprawiedliwić swój rozwód z Kościołem nie mają nic oryginalnego. Dadzą się zredukować do wszystkich dawnych przełomów. "Nic nowego pod słońcem". Problemy trwają. Zmieniają się tylko nazwy. Nie, Kościół nie jest spóźniony. To człowiek grzeszy lub bredzi. Jak wszystkie systemy, zestarzeje się i ten. Pozwólmy przejść burzy. Prawda zawsze w końcu zwycięża. Kościół znał inne kryzysy: nie boi się obecnego.
Największym niebezpieczeństwem zagrażającym dziś Kościołowi jest to, że chciałby się przystosować; niechżeż opiera się tej ustawicznej pokusie. Nie on ma udostępniać swoją naukę, to cywilizacje winny się przystosowywać! Niechże więc wzmocni swą nieustępliwość! Niech nie słucha zwodniczych zachęt, które Zły Duch szeptał już do ucha Zbawiciela! Dzisiaj wszystko go skłania, by puścił w niepamięć swą misję istotną, którą jest dawać ludziom, bez zastrzeżeń, "słowa nieprzemijające". Jeśli wyrzeknie się tego monopolu na rzecz problematycznych rozrostów, będzie zgubiony. Bo Kościół nie jest z tego świata. Jest królestwem Bożym; zamiast zdzierać się w beznadziejnym trudzie niwelowania przepaści, która dzieli go od świata, powinien uporczywie trwać ponad kolejnymi zaburzeniami. Jedyne stanowisko, odpowiadające Kościołowi, to ZERWANIE ze światem.
Na planie doktrynalnym stanowisko to wyrazi się integralnym powrotem do form tradycyjnych i odwoływaniem się do oficjalnych tekstów gwarantujących prawowierność i wzmacniających apologetykę. Zwłaszcza wara od "przystosowań": wiodących do wszelkich ustępstw. "Prawda" w jej twardych konturach, bez odchyleń!
W działaniu niech katolicy pamiętają, że kompromisy nie rodzą ani uznania, ani korzyści. Niechżeż się wystrzegają przedwczesnej współpracy! Siłą ich będzie jedność. Trwanie przy Credo i przynależność do Ludu Bożego więcej znaczą, niż lekkomyślne awanse. Kościół wyjdzie zwycięsko z kryzysu pod warunkiem, że nie zadomowi się w instytucjach. Mniej obawia się Nerona, niż Konstantyna.
... czy "Przystosowanie"?
Ci, co zarzucają Kościołowi brak wpływu na doczesność, zapraszają go do reform diametralnie przeciwnych.
Kościół na Zachodzie nie nadążał rozwojowi społeczeństw świeckich. Zesztywniał w formach feudalnych, które ongiś wyszły mu na dobre. Za naszych czasów, zamiast tkwić w społeczeństwie tak, jak w średniowieczu, gdy parafia i gmina miały jedną miarę i jedno życie, Kościół jest "nieobecny" w państwie. Unosi się ponad ludzkością zamiast wcielać się w jej ciało i krew. W powierzonej sobie schedzie ma wszystko czego trzeba - i ponadto, - by ożywić współczesne struktury i budować plan przyszłych: ale z tego nie korzysta.
Pozwala obcym, lub wręcz wrogom, podejmować inicjatywy w doktrynie, w kulturze, w działaniu. Gdy działa, gdy głos zabiera, jest już nieraz za późno. Czy to w badaniach naukowych, czy w prawodawstwie społecznym, czy w humanizmie - pionierzy rzadko kiedy są z niego. Nie takim to sposobem pozyska świat dla Chrystusa! Jeszcze czas, by Kościół zajął miejsce - i to pierwsze - w kształtowaniu jutra. Ale pod jednym warunkiem: jeśli się wcieli: "Bóg stal się człowiekiem, żeby człowiek stał się Bogiem". Wtedy - ale tylko wtedy - Kościół się ożywi.
Dla ogromnej większości zwolenników przystosowania, to wrastanie W cywilizację współczesną suponuje formalne poszanowanie integralnego depozytu wiary. Nie szczędzą krytyk Kościołowi i hierarchii, a rady, jakie mu sugerują, dotyczą rozlicznych dziedzin. Z codziennego doświadczenia w kontakcie z odchrześcijanionymi masami, wielu apostołów, księży i świeckich, wyciągnęło wniosek, że trzeba przeprowadzić pewne zmiany zazwyczaj drugorzędne, lecz naglące - by głoszenie ewangelii było skuteczne.
Pragną, by konkretne i przystosowane do mentalności współczesnej wychowanie religijne zastąpiło kaznodziejstwo i katechezę zbyt oderwane od ewangelii. Od teologii - która nie jest zamknięta jak Objawienie - wymagają pewnego wysiłku syntetycznego i realistycznego, zresztą bez żadnych ustępstw, z tym, by uwypuklić i udostępnić duchowości współczesnej podstawowe dogmaty chrześcijaństwa. Zwracają uwagę, że kult i liturgia są często niezrozumiałe. Dlatego to lud i wielokrotnie elita chrześcijańska nie mają dostępu do wielkiej wspólnoty modlitewnej. Praktykują - jeśli to czynią w ogóle - religię formalistyczną bez związku z resztą życia.
Czy Kościół nie przyjdzie im z pomocą, ułatwiając im przyjmowanie sakramentów i zrozumienie świętych obrzędów? Zaznaczają, że niezależność świeckich jest często bardziej słowna, niż rzeczywista. Świadomi faktu, że laikat doszedł do pełnoletności, rewindykują dlań stanowiska o szerszym zasięgu i bardziej odpowiedzialne. Nawet w kwestiach finansowych, zwłaszcza dotyczących kultu, domagają się reform.
Te apele, i wiele innych, których nie możemy tu nadmieniać - wyrażają najwidoczniej jedno i to samo pragnienie: żeby Kościół dostosował się do współczesnego świata, jeżeli chce go odzyskać.
- Zesztywnieć, by wszystko ocalić?
- Wcielić się, by wszystko zdobyć?
Oto dwa bieguny opinii katolickiej, przynajmniej w naszym kraju.
Niepewność katolików
Komu należy przyznać rację?
Odpowiedź ma wielkie znaczenie. Decyduje ona o praktycznej postawie większości katolików. Gdyż większość nie opowiedziała się, ani po jednej, ani po drugiej stronie. Czując pociąg do nowych wartości, lecz zarazem zaniepokojeni i nieufni wobec tylu odchyleń, przypatrują się i czekają. Niektórzy z nieśmiałości lub dla świętego spokoju. Inni - najzupełniej szczerzy - bo nie wiedzą, jak wybrnąć z dylematu, który na planie kolektywnym wytworzył te dwie grupy, a na planie jednostkowym, wprawia dusze w bolesną rozterkę. Toż należą do dwu światów i wiedzą o tym. Lojalni wobec jednego i drugiego, wystrzegają się wszelkiej krańcowości; obywatele ziemi, czują się solidarni i odpowiedzialni za jej los; synowie Boży, znają swoją tajemniczą, organiczną przynależność do Kościoła i swoje powołanie nadprzyrodzone. Nie chcąc zdradzić, wyrzekają się wyboru i boją się zaangażować.
Wszelako czekając, zdają sobie sprawę z niedomagania i boleją nad nim. Widzą aż nadto, że kryzys świata odbija się echem nieuniknionym na Kościele, który wkorzenia się w świat. Nie boją się o niego, nie wątpią w jego triumf ostateczny. Ale zapytują samych siebie, jak wybrnie z obecnego zamętu i jakby oni mogli mu dopomóc. Bezwiednie odczuwają wpływ, czasami atrakcję tej mistyki postępu, która uwodzi współczesnych. To też widząc Kościół podzielony, rozrywany przez własnych synów, między odmową i współdziałaniem, wstrząsany wirami, rozdarty między tym, co niezmienne i tym, co aktualne, popadają w tę samą rozterkę i chcąc uniknąć zwątpienia, zamykają się w modlitwie lub szukają zapomnienia w rozrywkach.
Zesztywnieć, dostosować się, przeczekać. Komu przyznać rację, jaki jest sens tego przesilenia?
Co znaczą te inicjatywy i ten niepokój?
Agonia to, czy kryzys młodości? Jesień, czy Wiosna Kościoła?
Na to pytanie, które dręczy tyle sumień katolickich, na ten zarzut naszych przeciwników, uznaliśmy za swój pierwszorzędny obowiązek dać odpowiedź.
Jako Ojciec i Pasterz dusz słyszymy codziennie apel wzbierający ze wszech stron, a skierowany do tego miejsca na skrzyżowaniu dróg, jakim jest Paryż. Z prowincji i z zagranicy, z ośrodków kulturalnych i z warsztatów robotniczych niezliczone listy, czasopisma, kongresy i rozmowy poufne, stawiają to samo pytanie, domagają się tego samego arbitrażu. Oto dlaczego, w tym roku, obraliśmy za temat naszego listu pasterskiego zagadnienie tak palące.
Odpowiedz nasza nie ma bynajmniej pretensji do rozstrzygnięć definitywnych. Powiemy jeno, że kryzys obecny w tym stopniu, w jakim świadczy o rozłamie między katolikami, jest złem i powinien ustać. Trwając nadal, te wyklinania się wzajemne pomiędzy braćmi w Chrystusie, stanowiłyby zgorszenie i hamulec w postępie. Natomiast w mierze, w jakiej te prądy równolegle świadczą o żarliwej miłości do Kościoła, są one rękojmią żywotności i znamieniem młodzieńczego przełomu.
Ten nadmiar rojących się idei i przedsięwzięć jest o wiele bardziej pocieszający niż zadowolony bezwład.
Pragnęlibyśmy złagodzić niepokój, jaki dostrzegamy u zbyt wielu katolików w obliczu nadchodzących czasów; ale zarazem chcielibyśmy zmącić błogie samopoczucie, w jakim grzęźnie mnóstwo wiernych. Jednym i drugim chcielibyśmy dowieść, że jedyne wytłumaczenie obecnego kryzysu i jedyny sprawdzian przekonań i czynów mieści się, dla chrześcijanina doby obecnej, w głębokiej naturze Kościoła, takiej, jaką nam objawia jego dogmat i jego dzieje.
Miast rokować zmierzch, wszystko zdaje zapowiadać jego rozrost! Powiemy jeno - a będą to nasze dyrektywy działania - jakie są, w tej chwili, warunki tej wiosny.