Odpowiedź niewierzących
Na pewno nie Kościół, mówią niewierzący. I to dla prostej przyczyny: Kościół umiera.
1) "Zmierzch Kościoła"
Aż nadto są widoczne, powiadają, oznaki konania! Weźmy plan ilościowy: rodzaj ludzki wzrasta - Kościół maleje. Choć zawsze stanowił mniejszość, dotąd przynajmniej dysponował zwartymi masami wiernych.
Dziś to, co on sam nazywa "apostazją mas" jest dowodem jego bankructwa. Kruszy się mnóstwem wyłomów, jeden po drugim narody całe odpadają. Ten zanik jest jeszcze bardziej widoczny w dziedzinie jego wpływów, prestiżu, przyjaźni. Ongiś w awangardzie kultury, której monopol dawała mu teologia, i potęgi świeckiej, którą dzierżył utrzymując ignorancję mas, jest dziś tylko żałosnym cieniem samego siebie. Rozbity na wrogie części, lżony przez własnych synów, płaci w ich oczach za niewierność swojej misji pierwotnej, a w oczach świata za swój archaizm organiczny. Nie znajduje już posłuchu wśród ludzi. Koniec końców, pytają, co mu pozostaje? To, co zawsze popierał: "klasy" ongiś "kierownicze", ekonomia liberalna, z którą się utożsamiał. Związany z kapitalistycznym reżimem, ginie wraz z nim. Kościół znika wraz z umierającym światem.
2) "Jest szkodnikiem"
Kościół ginie, nie trzeba więc nań liczyć. Gdyby żył, trzeba by go usunąć. Gdyż jest wrogiem numer pierwszy. Dlaczego jest szkodnikiem? Dlatego, że jego cele są sprzeczne z celami człowieka, co więcej, sprzeczne ze współczesnym humanizmem. Między Kościołem i humanizmem istnieje rozwód. Oba systemy nie tyłka są różne: zwalczają się nawzajem.
Przede wszystkim w tym, co dotyczy pojęcia wszechświata.
Czegóż uczy nas Wiedza? Wskazuje nam jedność, w przestrzeni i czasie. Dynamiczna ciągłość, biorącą punkt wyjścia w materii, tłumaczy człowieka i społeczeństwo. Ten rozwój nie jest byle jaki: to łańcuch "dialektyczny", to ewolucja konieczna i wstępująca wzwyż, która przez ciągły postęp techniki osiągnie stopniowo emancypację człowieka i wyzwoliwszy go od mitów i niewoli, pozwoli mu w łonie ludzkiej wspólnoty "posiąść ziemię", do której ma prawo. Etyka to optymistyczna, która wierzy w szczęście i nie poprzestaje na szukaniu go, ale pisze wiersz za wierszem, jego "Sumę": studiując metodycznie jego warunki biologiczne, psychologiczne, socjologiczne.
W obliczu tych twórczych perspektyw, cóż proponuje Kościół? Wszechświat statyczny i "teistyczny", filozofię służebną i zakrzepłą w niemożliwych dogmatach, etykę negatywną i aprioryczną, w której duch kasty sąsiaduje z zazdrosną nieufnością wobec wiedzy tak skorej do detronizowania Boga. Co do osobowości - twierdzą - chrześcijańska era ukształtowała typ wyzuty z siły i piękności. Chrześcijaństwo pozbawiło człowieka męskich cnót. Zapraszając go do ucieczki w zaświaty, odrywa go od ziemskich zadań i odstręcza od braterskiego zaangażowania się w społeczność, do której należy. Słaby w walce, nieproduktywny w działaniu, płochliwy w obliczu przygody, na skutek swojego wychowania burżuazyjnego i pełnego zahamowań, chrześcijanin nie może stać się towarzyszem broni, nie można nań liczyć przy podboju ziemi.
Z takim programem, jakżeżby Kościół nie czuł się obco wpośród ludzkości, która wierzy w siebie i oddaje się z zapałem kształtowaniu przyszłości piękniejszej i bardziej realnej? Nic dziwnego, że te podboje odbywają się bez jego udziału i nieraz wbrew niemu, w tej mierze, w jakiej sprzeciwia się ich powodzeniu. Nie, budując nowy świat, człowiek współczesny nie spodziewa się niczego od Kościoła: nie chce, odrzuca tego świadka czasów minionych.