Był to 1917 rok - trzeci rok strasznej wojny. Prawie wszystkie dzieci miały ojców w wojsku, w niebezpieczeństwie śmierci, pod grozą, że już nigdy nie powrócą.
W takim położeniu była jedna rodzina w mojej wiosce. Ojciec był pod bronią, zostawił w domu żonę i siedmioro dzieci. Najmłodsze dziecko było jeszcze maleńkie, a najstarsze miało jedenaście lat.
Co miała robić ta biedna matka zupełnie sama? Jak utrzymać tak liczną rodzinę?...
Porobiono wszelkie możliwe starania u jednego posła, który wstawił się do ministra, aby ojca tylu dzieci uwolnić, ale wszystko daremnie. Tygodnie i miesiące mijały tylko na pięknych obietnicach, bez żadnego skutku. A w rodzinie z dnia na, dzień rosła coraz większa nędza.
Co robić?... Należy uczynić ostatni wysiłek! Jezus wszystko może... On lepiej nas wysłucha, niż ludzie. Zawołałem do siebie babkę tych dzieci i rzekłem: Dobra kobieto! Jeśli ludzie nic dla twych wnuków uczynić nie mogą, zwróćmy się do Boga. Rozpoczynamy już jutro! Przez dziewięć dni przyprowadzać będziecie codziennie na Mszę świętą troje najstarszych wnucząt i z nimi razem przystępować będziecie do Komunii świętej, aby ojca ich uwolnić od wojska.
Tak też uczyniono; przez dziewięć dni dzieci przystępowały do Komunii świętej, powtarzając wciąż sercem gorącym tę usilną prośbę: - "Panie Jezu, powróć nam tatę!"
Czy uwierzycie? Zaledwie skończyła się nowenna, tego samego wieczora, gdy dzieci bawiły się na podwórzu przed domem, usłyszały nagle zbliżające się miarowe kroki, spojrzały i zawołały: - Tata! tata! - rzucając się radośnie w objęcia żołnierza.
Był to naprawdę on, ich kochany ojciec, a prowadząc je do domu powtarzał: - Jestem zwolniony... nie pójdę już na wojnę... pozostanę już z wami!...
Widzicie drogie dzieci! To, czego nie można było uzyskać za pomocą próśb i wstawiennictwa u ludzi, otrzymały te dzieci przystępując parokrotnie do Komunii świętej.
Żwawo dzieci! Idźmy często, bardzo często, jak najczęściej do Jezusa!