W jaki sposób z największym pożytkiem można spędzić chwile, gdy czekamy na swoją kolej przy konfesjonale? Oto pytanie, nad którym chciałbym się zastanowić w niniejszym rozdziale. Gdyby mnie kto zapytał, jak długo powinno trwać przygotowanie do spowiedzi, odpowiedziałbym, że w normalnych warunkach dziesięć minut zupełnie wystarczy. Zaznaczyłbym jednak, że czas ten należy wyzyskać z całą sumiennością. Jeśli zamiast rozmawiać z Bogiem kontynuujecie w myśli gawędę ze spotkaną w drodze do kościoła osobą, lub marzycie o niebieskich migdałach, musicie przyznać, że jest to dość osobliwy sposób przygotowania się do spowiedzi i wzbudzania żalu. Jeszcze gorzej, co prawda, byłoby, gdybyście w tym czasie zamieniali półgłosem z sąsiadami spostrzeżenia na temat panującej w kościele temperatury, albo też na temat nieznośnego wyczekiwania przed konfesjonałem. Mówiąc tedy, że dziesięć minut wystarczy na przygotowanie się do spowiedzi mam na myśli dziesięć minut rzetelnego skupienia.
Przede wszystkim zatem powinniście się skupić. Innymi słowy ująć mocno w garść wszystkie rozproszone władzę i zmusić je do umiejscowienia się wewnątrz duszy i do skierowania spojrzenia w głąb. Dla ułatwienia starajcie się w miarę możności przerwać wszelki kontakt pomiędzy Waszą duszą, a światem zewnętrznym. Zamknijcie oczy na wszystko, co Was otacza, i trwajcie sam na gam ż Bogiem, aby z Nim omówić sprawy Waszego sumienia. Nie jestem nawet zasadniczo przeciwny posługiwaniu się jakąś odpowiednią książką. Może się ona okazać bardzo pożyteczną, zwłaszcza dla młodszych, którym ułatwia przypomnienie sobie grzechów i pobudzenie się do żalu. Należy jednak zawsze poświęcić trochę czasu samodzielnym rozważaniom, stopniowo zaś nawykać do obchodzenia się bez książki. W przeciwnym bowiem razie z łatwością można popaść w rutynę.
Czy nie uderzyła Was nigdy wyniosła postawa, z jaką niektóre niewiasty zbliżają się do konfesjonału? Tupet, z jakim przechodzą przez kościół, pewność siebie; z jaką wodzą wzrokiem po otoczeniu, wewnętrzne zadowolenie, ujawniające się w każdym ich ruchu - oto cechy, nie znamionujące bynajmniej postawy oskarżonego, świadomego swej winy. Tak arogancka i pewna siebie mina byłaby nie na miejscu nawet w salonie, w kołach czysto światowych; przed konfesjonałem jednak jest ona oczywistą niedorzecznością.
Bo przystępując do konfesjonału stajemy przecież przed sądem, obarczeni mniejszym czy większym brzemieniem win. Sumienie nasze pozywa nas przed oblicze sędziego, nie jako oskarżycieli czy biernych świadków, lecz wyłącznie w charakterze podsądnych. Otóż jedyną postawą, właściwą oskarżonemu, jest pokora. Czy może przybierać wyniosłe miny podsądny, pragnący wzbudzić litość w swych sędziach? Czy może się wyrażać i spoglądać w sposób wyzywający? Niewiele chyba zyskałby na takim postępowaniu. Choćby więc nawet nie odczuwał szczerej pokory i skruchy, starać się będzie zachować przynajmniej ich pozory. Wówczas błagalne jego spojrzenie, nieśmiałe słowa i jakieś dobrowolne uniżenie całej w ogóle postawy przemawiać będą do sędziów: Miejcie litość nade mną.
Sędzia ziemski istotnie może "dać się wziąć na kawał" przez tak zręcznie odegraną komedię; nie zdoła ona jednak wprowadzić w błąd Sędziego, który niewidzialnie zasiada w trybunale pokuty. Poprzez wszystkie pozory upokorzenia wzrok Jego przenika najgłębsze tajniki dusz odwraca się od nas z odrazą, jakiej doznajemy zawsze na widok obłudy. Toteż zachęcając Was do przybierania pokornej postawy wobec konfesjonału pragnę, aby postawa ta istotnie była wyrazem wewnętrznej pokory. Pan Bóg bowiem patrzy przede wszystkim na Wasze serca.
Przy sposobności chciałbym zwrócić uwagę, że dowodem nieuszanowania byłoby również przystępowanie do spowiedzi w jaskrawej i wyzywającej toalecie, lub też, co gorsza, w tak dziś przyjętym ubiorze, graniczącym niemal z nieobyczajnością, a świadczącym o odrodzeniu wśród nas zwyczajów pogańskich. Zamiast okazać przychylność duszom, powodującym takie zgorszenie, Pan Jezus chętnie uzbroiłby się w bicz, aby je wypędzić ze swego domu.
W znacznie jednak surowszych słowach chciałbym napiętnować ową dewotkę, która, przybrawszy pełną namaszczenia minę, pełni przy konfesjonale niezbyt zaszczytny w tym wypadku zawód agenta policyjnego. Spójrzcie na nią: Oto siedzi a głową ukrytą w dłoniach. Można by sądzić, że pogrążona jest po same uszy w modlitwie i rozmyślaniu. Przez szpary pomiędzy palcami śledzi ona jednak wszystko jak najdokładniej, a uwagi jej nie uchodzi najmniejszy szczegół dotyczący spowiadających się osób.
Posłuchajmy budującego monologu, jaki przy tym prowadzi: "Cóż to? Ksiądz X zdobył nową adeptkę? Co się stało? Tak była przywiązana do swego kierownika...? Jaka też mogła być przyczyna nieporozumienia?" Tu dobra dusza poczyna gubić się w domysłach, snując najbardziej nieprawdopodobne przypuszczenia.
Po chwili jednak monolog rozpoczyna się aa nowo: "Ta pani nie ma chyba nic do roboty. O każdej porze dnia można ją zobaczyć przy konfesjonale. Ależ ta musi nudzić swego spowiednika! Zmówię dziesiątkę różańca na jego intencję, żeby biedaczek nie stracił cierpliwości".
W czasie odmawiania różańca: "Nareszcie" skończyła. Najwyższy czas. Spowiadała się dobrych dziesięć minut. Kiedy ktoś ma tyle do powiedzenia, powinien prosić o osobną audiencję, a nie kazać porządnym ludziom czekać bez końca. Już mnie nikt nie może zarzucić, że nadużywam czyjegoś czasu. Wszystkie sprawy swego sumienia załatwiam w dwie i pół minuty".
Tak się to może ciągnąć godzinami. Studnia obmowy i pochopnych sądów jest niewyczerpana. Wszystkie zaś spostrzeżenia, sumiennie kolportowane krążą potem z ust do ust, stanowiąc mile widziany żer w pewnych kołach i kółkach. Następnie spreparowawszy w ten sposób truciznę uśmiercającą dobrą sławę bliźniego, pobożne te dusze składają bogobojnie ręce i mówią: "Nie miałyśmy przecież zamiaru nikogo obmawiać, chodzi nam wyłącznie o przysporzenie Bogu chwały". O. Monsabre nazywał te dewotki "pająkami domów Bożych". Wyraz to okrutny, ale sprawiedliwy.
Jeśli rozpalonym żelazem napiętnowałem czoła dewotek, będących karykaturą prawdziwej pobożności, nie uczyniłem tego dla przyjemności, ani dla zaprawiania się do satyry. Jedynym moim celem jest wzbudzenie w mych czytelniczkach jak najdalej idącej odrazy do wszelkich podłostek i nikczemności w odniesieniu do spraw konfesjonalnych. Chciałem Was wszystkich pobudzić do tłumienia w zarodku wszelkiej skłonności do przypisywania spowiednikowi innej roli niż ta, którą spełnia jako zastępca Chrystusa Pana. Chciałem Wam również wykazać, jak niewłaściwe jest omawianie z lekceważącą swobodą wszystkiego, co dotyczy sakramentu pokuty.