W rozdziale tym chciałbym omówić drugi czynnik żalu za grzechy zwany mocnym postanowieniem poprawy. Polega ono na powzięciu stanowczego zamiaru nie grzeszenia więcej. Rozumie się chyba samo przez się, że postanowienie takie jest nieodzowne, aby otrzymać przebaczenie od Boga. Pan Bóg nie mógłby przecież wyciągnąć ramion do osoby, która by Mu powiedziała: "Panie Boże, żałuję za swe grzechy, ale przy najbliższej sposobności popełnię je znowu". Rozprawianie zatem o konieczności tego warunku dobrej spowiedzi równałoby się wyważaniu otwartych drzwi. "Wszyscy są o tym niewątpliwie głęboko przekonani. Roztropniej przeto będzie zastanowić się nad pytaniem, które niejedna dusza z niepokojem sobie zadaje: "Czy istnieją jakieś cechy mocnego postanowienia? Po czym mógłbym poznać, czy w dotychczasowych spowiedziach uwzględniałem ten nieodzowny warunek rozgrzeszenia sakramentalnego?"
Czy tedy mniemacie, że aby stwierdzić oznaki mocnego postanowienia w poprzednich Waszych spowiedziach koniecznie musicie powiedzieć z ręką na sercu:
"Postępowanie moje zawsze było na wysokości powziętych postanowień. Nie wyrzucam sobie pod tym względem najmniejszego uchybienia". W. takim razie musielibyśmy posądzić o niewierność św. Augustyna, który nam w swych "Wyznaniach" w wymowny sposób kreśli własne przeżycia pod tym względem i opowiada, jak to jego dusza jednocześnie pobudzana łaską i szarpania namiętnościami, raz chciała, to znów nie chciała upokorzyć się przed Bogiem, zrywała się z ufnością do lotu, aby w następnej chwili opuścić skrzydła. W takim razie dusza, odczuwająca prawdziwy żal za grzechy i postanawiająca szczerze poprawę, nigdy już w życiu nie upadłaby ponownie. Gdzie szukać takiej duszy? Mam wrażenie, że trudniej ją znaleźć niż kwiat paproci, o którym mówią poeci. Pan Bóg jednak nie stawia nam takich wymagań. Toż On sam stworzył naszą naturę. On też sam może zmierzyć całą głębię naszej nędzy, otchłań naszej słabości. On jeden również zna całą udrękę walki, jakiej dusza nasza jest terenem i zlituje się nad ową tak upokarzającą sprzecznością woli, która raz po raz zrywa się do lotu, przez mgnienie oka buja w przestworzach, by w następnej chwili własnym ciężarem zwalić się na ziemię. Fakt, że mimo stanowczego postanowienia upadliście ponownie, nie jest zatem dowodem, że postanowienie to nie było szczere. Trzeba przeto szukać innych wskaźników, innego probierza.
Na samym wstępie muszę zaznaczyć, że wskaźniki te mogą być bardzo rozmaite, zależnie od tego, czy postanowienie nie grzeszenia więcej odnosi się do grzechów śmiertelnych, czy też powszednich. Otóż nie chcąc pogmatwać całej sprawy w sposób, który by w Waszym umyśle pozostawił bardzo niejasne pojęcia o tym zagadnieniu muszę kolejno omówić poszczególne wypadki. Innymi słowy, muszę niejako posegregować poszczególne możliwości i omówić najpierw znamiona mocnego postanowienia w odniesieniu do grzechu śmiertelnego, następnie zaś w odniesieniu do powszedniego.
Najpierw tedy zwracam się do tych - spodziewam się nielicznych - czytelników, którzy stosunkowo łatwo staczają się po równi pochyłej grzechu śmiertelnego i oświadczam im: mocne postanowienie wyraża szczery zamiar niegrzeszenia więcej. Czy zatem przedsięwzięliście odpowiednie środki, aby odtąd tych grzechów nie popełniać? Inaczej mówiąc, czy unikaliście niebezpiecznych okazji, czy zwalczaliście złe skłonności? Nie oszukujcie sami siebie, lecz zastanówcie się kolejno nad każdym z tych pytań, które mi się wydają bardzo niedwuznaczne i odpowiedzcie na nie.
Pierwsze pytanie: czy unikaliście niebezpiecznych okazji? Bo okazja do grzechu była dla Was owym kamieniem, o który potknęliście się w drodze i który spowodował Wasz upadek. Oto osoba, z którą nic możecie utrzymywać stosunków towarzyskich bez narażenia waszej czystości na poważne niebezpieczeństwo; oto książka, w której szukaliście i rozkoszowaliście się sytuacjami wzbudzającymi w Was dreszcz grzesznej przyjemności; oto obraz w witrynie księgarskiej lub na łamach czasopisma ilustrowanego, który powinien wywołać rumieniec wstydu na twarzy każdej szanującej się osoby. A zatem, czy nauczeni smutnym doświadczeniem unikaliście owej niebezpiecznej znajomości, czy a niesmakiem odrzucaliście precz plugawą książkę, czy odwróciliście czym prędzej oczy od bezwstydnego rysunku? Jeśli tak, możecie się radować. Wasze postanowienie było niewątpliwie szczere.
Jeżeli jednak nie, nie dziwię się Waszym wątpliwościom. Niepokój Wasz jest uzasadniony i zachodzi istotnie obawa, że nie powzięliście mocnego postanowienia poprawy. "Kto miłuje niebezpieczeństwo, w nim zginie" - mówi Duch Święty. Miłowanie niebezpieczeństwa, narażanie duszy na zgubę pomimo zdobytego już przez upadek doświadczenia, jest samu przez się winą i to ciężką winą przeciw roztropności. Co więcej, musi Was ono niechybnie doprowadzić do upadku i to upadku cięższego jeszcze, niż poprzedni. Nie wspomagani łaską na pewno zgrzeszycie łatwiej i ciężej niż za pierwszym razem. Jeżeli zatem macie mocne postanowienie poprawy, dajcie tego dowód przez unikanie okazji do grzechu.
Jakże jej unikać? Odpowiada nam na to Pismo święte. Tak, jak byście uciekali na widok węża. Zastanówcie się nad wrażeniem, jakie nas ogarnia na widok jadowitego węża; jest to uczucie, w którego skład wchodzi odraza, lęk i niesmak, a które sprawia, że instynktownie się od węża odwracamy; nie tylko dlatego, że się go boimy, ale także dlatego, że jest on ohydny i że wstręt w nas budzi. Z takim tedy wstrętem, z taką odrazą unikajcie wszystkiego, co może stanowić okazję. Unikajcie jej, choćby Wam była niewypowiedzianie miła, choćby jak najbardziej schlebiała Waszym złym skłonnościom, choćbyście wskutek tego naprawdę musieli pocierpieć. Wspominajcie na świętą nietolerancję, z jaką ewangelia każe nam się uzbroić przeciw takim okazjom: "jeśli prawe oko twoje gorszy cię, wyrwij je, a odrzuć od siebie... A jeśli cię prawa ręka twoja gorszy, odetnij ją i odrzuć od siebie" (Mat. 5, 29). Bez przenośni mówiąc oznacza to: choćby rzecz jakaś była Wam tak miła jak własne oko czy ręka, choćby Wasza natura straszliwie musiała cierpieć, jeśli to rzece niebezpieczna, odrzućcie ją precz od siebie. Tylko w takich warunkach zachowacie szczerą i żywą nienawiść grzechu śmiertelnego, która dziś w tylu duszach słabnie i zamiera. Tylko pod tym warunkiem zachowacie nieskalane i jasno określone poczucie zła, którego granice zdają się w dzisiejszych czasach zacierać i zanikać w tylu umysłach.
A teraz drugie pytanie: czy po odejściu od konfesjonału staracie się zwalczać złe skłonności? A raczej, czy staracie się, aby żadne przyzwyczajenie do grzechu śmiertelnego nie zagnieździło się w Waszej duszy? Bo faktem niezaprzeczonym jest, że jeśli przyzwyczajenie takie osiedli się w duszy, popada ona w jego niewolę prawie że bezpowrotnie. Łaska Boża zwyczajnie nie wystarczy już, aby skruszyć te kajdany. Trzeba już na to cudu łaski, jaki Pan Bóg czasem czyni, ale którego dla nikogo uczynić nie ma obowiązku. Nie jest to moja własna teoria, lecz nauka, którą zaczerpnąłem od Ducha Świętego, a której nie mam prawa ani łagodzić, ani owijać w bawełnę. Oto słowa, które prorok Jeremiasz wypowiada ze zwykłą sobie nieugiętością: "Czy Etiopczyk może zmienić swoją skórę, a lampart swoje pręgi? Tak samo czy możecie czynić dobrze, wy, którzyście się nauczyli postępować przewrotnie?" (Jer. 13, 23). Oto inne jeszcze słowa, wypowiedziane z akcentem smutku w "Wyznaniach" św. Augustyna, który chyba był miarodajnym sędzią w takich sprawach: "Za pośrednictwem przyzwyczajenia nieprzyjaciel owładnął całą moją wolą. Ukuł on dla mnie żelazne kajdany i spętał mnie nimi zupełnie. Czasem obawiałem się zerwania z tym przyzwyczajeniem jak śmierci samej; czasem znów usiłowałem zrzucić z siebie okowy, lecz ramię moje niebawem bezwładnie opadało". Niejeden z Was, czytając to wyznanie z życia św. Augustyna, pomyśli może: Oto są dzieje mojej własnej duszy. Ja również wlokę za sobą łańcuch przyzwyczajenia; ja również odczuwam niekiedy nieposkromione pragnienie odzyskania wolności, a wówczas usiłuję skruszyć swe kajdany, choćbym je wraz z żywym ciałem musiał rozrywać. Ale namiętności umieją mocno trzymać w szponach swą zdobycz. Powracają one, a podrażnione chwilowym buntem z mej strony, z większą jeszcze niż dotąd nieustępliwością mówią: "Do nas już należysz, jesteś naszym niewolnikiem. Poddaj się i nie stawiaj oporu".
Jeśli się chcecie uchronić przed takim uciemiężeniem, musicie stłumiać zło w zarodku. Nie dozwólcie wzrastać w swej duszy roślinie, która rychło zamienia się w potężne drzewo. Nadejdzie bowiem czas, kiedy mimo największych i najrzetelniejszych wysiłków nie będziecie już w stanie jej wykorzenić. Słowem - nie oswajajcie się z grzechem śmiertelnym, nie dozwalajcie, aby Wam towarzyszył całymi dniami, tygodniami, a nawet miesiącami. Z chwilą kiedy doznajecie niepokoju sumienia, przystąpcie niezwłocznie do konfesjonału i w rozgrzeszeniu sakramentalnym zaczerpnijcie owego pokoju, bez którego nie można zaznać prawdziwego szczęścia.
Przystępuję do drugiej części swego zadania. Zwracam się obecnie do dusz, które przystępują do spowiedzi mając tylko lekkie grzechy na sumieniu.
W praktyce duszpasterskiej nierzadko zdarza się nam słyszeć utyskiwania osób, które stale przystępują do konfesjonału obarczone niezmiennym balastem małych przewinień. "Jaką korzyść odnoszę z częstych spowiedzi" - mawiają - "skoro nie mogę stwierdzić żadnego postępu, skoro za każdym razem wyznawać muszę te same grzechy, skoro całe moje jestestwo składa się ze słabostek, nad którymi boleję, a których jednak nie mogę wykorzenić? Czy nie słusznie się tedy obawiam, że postanowienie poprawy nie jest u mnie szczere? I - co niemniej mnie niepokoi - czy pomimo wszystko nie zachowałem jednak bardzo wyraźnego przywiązania do grzechu powszedniego?"
Niechże mnie Bóg broni od pobłażliwości, która paktuje z grzechem powszednim i uważa go za błahostkę, którą nie warto się przejmować. Uspokajanie oziębłych i niedbałych byłoby czynem, niegodnym głosiciela słowa Bożego. Czy jednak nie sądzicie, że dusze o których mowa, a które w gruncie rzeczy są duszami najlepszej woli, zasługują raczej na uspokojenie i zachętę, niż na surowe zgromienie?
Otóż przede wszystkim muszą one pamiętać, że pomimo najrzetelniejszych wysiłków nie zdołają nigdy. usunąć zupełnie zł swego życia grzechu powszedniego. Według orzeczenia soboru trydenckiego sprawiedliwi nie mogą przy zwyczajnej pomocy łaski uniknąć przez całe swe życie wszelkiego grzechu powszedniego. Jest rzeczą nader chwalebną, jeżeli chrześcijanin stanowczo sobie postanawia nie popełnić świadomie i dobrowolnie
żadnego grzechu powszedniego; wyrazem takiego postanowienia powinna jednak być raczej czujność, jaką w tym kierunku we wszystkich okolicznościach życia rozwijamy, niż nadzieja, że wysiłki nasze stale uwieńczone będą pomyślnym skutkiem. Pomimo najbaczniejszego dozoru, dusza taka nie uniknie tu i ówdzie upadku: właśnie w chwilach w których nie będzie podejrzewała najmniejszego niebezpieczeństwa, ujrzy najbardziej upokarzające dowody swej ułomności.
Gdybyście mi zadali pytanie, dlaczego Pan Bóg każe nam staczać tego rodzaju walki, nie, uwieńczone widomym powodzeniem, często nawet na pozór bezowocne? Nietrudno byłoby mi dać odpowiedź: Otóż Pan Bóg działa tu na podobieństwo doświadczonego chirurga, który niekiedy pozostawia otwarte rany, aby uchronić pacjenta od niechybnej śmierci. Toteż pomimo żarliwych naszych modłów Pan Bóg pozwali jątrzyć się niektórym rankom dusz naszych, innymi słowy pozostawia nas w pętach niektórych słabości i ułomności, bo wie, że w przeciwnym razie uleglibyśmy z łatwością pokusie pychy. Toć tak skłonni jesteśmy do chlubienia się w sobie, do upajania się osobistą zasługą. Toteż cały gmach życia wewnętrznego rozpadłby się jak domek z kart, gdyby nam Pan Bóg nie przysparzał sposobności do ćwiczenia się w cnocie, która jest podstawą i stoi na straży wszystkich cnót, a którą zwiemy pokorą. I to właśnie jest powód, dla którego Bóg nie uwalnia nas od niektórych nędz i ułomności, choć za nie szczerze żałujemy i przy każdej spowiedzi niezmiennie się z nich oskarżamy.
I jeszcze jedna uwaga na temat przywiązania do grzechu powszedniego, o które dusze gorliwe niekiedy się pomawiają. Oto jeśli przywiązanie jest zupełnie świadome i dobrowolne, nie ulega wątpliwości, że mamy w danym wypadku do czynienia z duszą, której postanowienie poprawy nie jest stanowcze. Istnieje jednak rodzaj przyzwyczajenia do grzechu, który należałoby określić raczej jako chorobliwy stan duszy, niż jako istotne przywiązanie. Jeżeli takiej osobie zadam pytanie: Czy żywisz przywiązanie do grzechu powszedniego? - odpowie mi ona: Niestety, tak. A jednak pragnęłabym go nienawidzić, pragnęłabym wyzwolić się spod jego władzy, wyrwać go z siebie ze wszystkimi korzeniami, jakie w mej duszy zapuścił. Cóż, kiedy pomimo wszelkich wysiłków czuję, że zawładnął on każdą cząstką mej duszy, a przy każdej próbie odzyskania wolności ciężar mych kajdan zdaje się bardziej mnie przygniatać. - Otóż powiedzcie mi, czy tak przemawia dobrowolna oziębłość lub obojętność dla stanu duszy, znoszona z beztroską i lekceważeniem? Któż śmiałby to twierdzić? Mamy tu przeciwnie do czynienia z duszą chorą, która z całego serca pragnie uzdrowienia: Nie mamy zatem prawa wątpić o szczerości jej postanowienia poprawy. Zamiast tedy budzić w niej skrupuły co do wartości jej spowiedzi i skazywać ją, że się tak wyrażę, na kwarantannę, bez wahania poślemy ją do Stołu Pańskiego w nadziei, że częsta, a możliwie nawet codzienna Komunia święta doda jej sił do kruszenia pęt, przywiązujących ją do grzechu.
Gdybyśmy spytali św. Alfonsa, jak daleko winna się wobec takich dusz posuwać cierpliwość spowiednika w oczekiwaniu widomych owoców spowiedzi, usłyszelibyśmy następującą odpowiedź: "Dopóki dana dusza nie składa broni, dopóki nie wyrzeka się walki z grzechem powszednim i stawia mu opór, choćby tylko słaby i nietrwały, dopóty można przyjmować, że spowiedź jej nie jest bezowocna. Aby jej zarzucić brak stanowczości czy też szczerości w postanowieniu poprawy, należałoby wpierw mieć niezbity dowód, że osoba ta ostatecznie zaniechała walki i że nie chce przedsięwziąć żadnych środków celem zerwania z grzechem powszednim".
Proszę gorąco Boga, aby Wam, drodzy Czytelnicy, dał zrozumieć, że unikanie wszelkich okazji i energiczne tłumienie w zarodku wszelkich złych przyzwyczajeń, choćby tylko do grzechu powszedniego, są jedynym warunkiem, mogącym zapewnić skuteczność Waszym spowiedziom, godność Waszemu życiu, a pokój i bezpieczeństwo Waszym sumieniom.