W niniejszym rozdziale zamierzam się rozprawić z dość rozpowszechnionym przesądem. Oto ludzie na ogół zbyt zacieśniają granice miłości doskonałej i nie chcą jej widzieć w niektórych aktach, zawierających ją jednak bardzo wyraźnie. Miłość ta, która jest zasadniczym pierwiastkiem żalu doskonałego, żyje w nas i działa niejednokrotnie bez naszej wiedzy, my zaś nie domyślamy się nawet jej działania. Nikt nie wątpi, że miłość doskonała zawarta jest w akcie, wyrażającym się w ten mniej więcej sposób: "Boże mój, miłuję Cię dla Ciebie samego, dla nieskończonych Twych przymiotów, dla Twej zachwycającej piękności i niewysłowionej dobroci". Istnieją jednak inne jeszcze poruszenia, czy też nastawienia duszy, mówiące Panu Bogu dokładnie to samo, a mające w Jego oczach nie mniejszą wartość, niż przytoczony powyżej wyraźny akt miłości. Postaram się przeto wskazać nierzadkie wypadki, w których miłość doskonała zalewa Wasze dusze, podczas gdy Wy nie macie o tym najmniejszego pojęcia.
Chcę wierzyć, że wielu z Was należy do liczby tych wiernych, którzy nie poprzestają na ogólnikowym ofiarowaniu całego dnia Bogu w czasie pacierzy porannych. Myśl o Bogu często Wam towarzyszy, toteż w ciągu dnia niejednokrotnie zwracacie się ku Niemu, czy też, stosownie do osobistego pociągu, ku Panu Jezusowi, ku Eucharystii świętej lub Najświętszemu Sercu. Słowem, należycie do dusz, które nie mając pretensji do życia niezwykle skupionego, rzetelnie jednak dążą do zjednoczenia z Bogiem.
Pomimo to jednak nie jesteście zadowolone z jakości tego zjednoczenia. Wydaje się Wam ono nie dość uczuciowe. Odnosicie wrażenie, że w myślach Waszych o Bogu rozum odgrywa dominującą rolę, miłość zaś występuje w słabym zaledwie stopniu. Bo przecież trzeba aż pewnego wysiłku, a może nawet pewnego przymusu z Waszej strony, abyście zdołali oderwać na chwilę myśl od spraw życia codziennego i skierowali ją ku Bogu. "Gdzie tu jest miłość? - pytacie. Gdybym prawdziwie kochał, miłość ta opanowywałaby mnie nieustannie, wypełniałaby mnie ustawicznie. Co więcej, myślom o Bogu towarzyszyłaby niezmiennie radość, znajdowałbym w nich zawsze upodobanie".
Nie jest to słuszne, a sąd Wasz w stosunku do siebie samych jest stanowczo zbyt surowy. Toteż moja diagnoza odmienna jest od Waszej. Sądzę, że przy zasadniczym usposobieniu Waszej duszy nie możecie w ogóle myśleć o Bogu, nie miłując Go. Toteż każdy z Waszych zwrotów ku Bogu w ciągu dnia stanowić może akt miłości doskonałej w najściślejszym słowa znaczeniu.
Bo gdyby chcieć zanalizować stan Waszej duszy w chwili, gdy się w ten sposób zwracacie ku Bogu, trzeba by stwierdzić, że istnieje tu poruszenie raczej woli niż rozumu. Zwracając się ku Bogu wyznajecie, że jest On ośrodkiem, wokoło którego krążyć powinno całe Wasze życie, że jest niejako Waszym punktem ciężkości, a co za tym idzie. Waszym ostatecznym celem. Czym zaś jest takie wyznanie, jeśli nie zapomnieniem o sobie na rzecz Boga, jeśli nie dążeniem do Niego, miłowaniem Go dla Niego, nie zaś dla siebie?
Jeżeli chodzi o ów chłód wewnętrzny, o tę pewnego rodzaju obojętność, która aktom Waszym towarzyszy, nie robi na mnie najmniejszego wrażenia. Żałuję wraz z Wami, że serce Wasze nie dąży ku Bogu podobnym rozpędem, z jakim się toczy kamień rzucony w przepaść. Cóż jednak winne jest biedne serce ludzkie, kiedy pragnąc wznieść się ku Bogu zastyga często w bezruchu? Co ono winno temu, że jeśli ma iść za przyrodzonym popędem, skierowuje się wszędzie raczej niż ku Bogu? Ze według wyrażenia O. Lacordaire'a, kwiat rozkwitły rano, a zamierający wieczorem pociąga je bardziej niż nieskończona dobroć lub wiekuista piękność Boga.
Lecz jeśli dusza zadaje sobie niejako gwałt, żeby uskrzydlić te przyziemne skłonności, żeby się oderwać od ponętnego widoku piękna doczesnego i wznieść się ku Bogu, kto śmiałby twierdzić, że nie kocha ona Boga i nie wzbudza aktów tej miłości pod najdoskonalszą postacią? Przyznaję, że nie jest to miłość sentymentalna. Miłuje się jednak nie tylko uczuciem, lecz także - i to przede wszystkim - wolą. Otóż nikt chyba nie zaprzeczy, że w danym wypadku wola bezwzględnie stoi na wysokości swego zadania i usilnie zdąża do zjednoczenia się z Bogiem. Chociaż więc uczuciowość zawodzi, istnieją w tym wypadku wszystkie czynniki, które składają się na akt miłości doskonałej.
Cierpienie, niepokój, a nawet lęk, jaki często odczuwacie wskutek tych "nieudanych" na pozór prób zbliżenia się do Boga, umacniają mnie w przekonaniu, że miłość Wasza jest dobra. Boć czy cierpielibyście tak bardzo, gdyby Wam Bóg był obojętny? Błogosławione cierpienie duszy, która pragnie na skrzydłach miłości wzlecieć ku Bogu, a którą ciężar człowieczej natury zdaje się przygważdżać do ziemi.
Czy mam wskazać inny jeszcze ekwiwalent aktu miłości doskonałej? Jest nim poddanie się woli Bożej, choćby nas ona na krzyż przybijała, oraz radosne podporządkowanie własnej woli - woli Jego. Istnieją dusze, których hasłem życiowym zdają się być słowa: niech się dzieje wola Boża. W każdym położeniu życiowym, a przede wszystkim w każdym cierpieniu, słowa te cisną się im na usta. Czy przeto takie habitualne nastawienie duszy, unicestwianie własnej woli, oraz wyniszczanie własnych upodobań i pragnień na rzecz upodobań i życzeń Bożych nie jest najoczywistszym dowodem miłości doskonałej? To też ilekroć mówicie: "Boże, nie chcę taić, że bardzo cierpię. Ponieważ jednak cierpienie to pochodzi z Twojej woli, przyjmuję je chętnie i pragnę je znosić w takich okolicznościach i w takim stopniu, jaki mi przeznaczyłeś". Ilekroć, powtarzam, wymawiacie te słowa, wzbudzacie akt miłości doskonałej pod jedną z najwznioślejszych postaci. Usta Wasze nie wymówiły przy tym słowa: "miłość", to prawda; urzeczywistnienie jednak tego wyrazu odbywa się w Waszym sercu.
Z aktu Waszego przemawia najwymowniej wyrzeczenie się własnych skłonności na rzecz upodobań Bożych, a zatem zasługuje on w całej pełni na miano aktu miłości doskonałej. Wiecie zresztą sami, że taka właśnie ustawiczna dbałość o spełnienie się woli Bożej, jest głównym czynnikiem świętości. Bo czy w gruncie rzeczy święty nie jest człowiekiem, który zawsze pragnie tego, czego chce Bóg? Czy doskonałość miłości, z jaką święty spełnia wolę Bożą, nie jest sprawdzianem jego świętości?
Pan Jezus objawił kiedyś św. Gertrudzie sposób, w jaki się może wznieść na najwyższe szczyty miłości. "Nie miej innej woli, poza wolą moją - mówił - Wówczas serce twe spoczywać będzie w moim sercu i rozpłomieni się na wskroś moją miłością". Następnie dodał Zbawiciel jeszcze te słowa: "Spoczniesz w objęciach Bóstwa mego i zaznasz radości oraz rozkoszy, przeznaczonych dla tych, których miłuję". Jakżebym pragnął, abyście drodzy Czytelnicy, w ciągu dnia wzbudzali jak najliczniejsze akty tego poddania się woli Bożej, które wedle świadectwa Zbawiciela niechybnie wynoszą dusze na najwyższe stopnie miłości Bożej!
Jedną z postaci, pod którą się miłość doskonała niejednokrotnie objawia jest również apostolstwo. Boć żywić w sercu płomień, który rodzi apostołów, to przecież to samo, co miłować Boga, to samo, co dbać więcej o sprawy Boże, niż o swoje własne. Habitualna miłość doskonała ożywia serce każdego apostoła, czekając tylko na sposobność, aby się wyrazić czynem. Jeśli tedy pod wpływem tej miłości przemawiacie do duszy zbłąkanej, słowa, które ją mogą wprowadzić na prostą drogę, lub też gdy siedząc przy łożu konającego staracie się wyrwać ze szponów szatana duszę, która niebawem ma stanąć przed sądem Bożym - o kogo Wam wówczas chodzi, o siebie samych, czy o Boga? Sądzę, że powodujecie się w takich wypadkach jedynie tylko pragnieniem, powiedziałbym nawet, jedną tylko namiętnością - przysporzenia Bogu chwały. Gdzież tedy szukać miłości doskonałej, jeśli nie w uczynkach apostolskich, z których wy sami - po ludzku mówiąc - nie odnosicie przecież żadnej korzyści.
Jeżeli zatem, drodzy Czytelnicy, oddajecie się pracy apostolskiej, nie ze snobizmu, oczywiście, ani z przyrodzonej potrzeby działania, lecz z popędu serca miłującego Boga i pragnącego, aby Go inni umiłowali: wówczas każdy, choćby nawet bezowocny wysiłek werbowania dusz na służbę Bożą, jest aktem miłości doskonałej jestem też przekonany, że Pan Bóg zatwierdzi sąd, który o tej sprawie w tej chwili wydałem.