Zanim przystąpimy do omawiania różnych postaci aktu żalu doskonałego, chciałbym podsunąć czytelnikom myśl, która im niezbicie wykaże, że wzbudzanie takiego aktu jest rzeczą znacznie łatwiejszą, niż nam się niejednokrotnie wydaje.
Jak wiadomo, Bóg pragnie zbawienia wszystkich ludzi. Wola Jego w tym kierunku jest jasna i ściśle określona; Pan Bóg daje każdemu wszystkie środki potrzebne do jego zbawienia. Otóż proszę zważyć, że przez cały szereg wieków, które poprzedzały ustanowienie naszych sakramentów, akt żalu doskonałego był dla większości ludzi jedynym środkiem do zgładzenia grzechów, a zatem jedynym środkiem zbawienia. Członkowie narodu wybranego nie stanowili tu bynajmniej wyjątku: żyd, który popełnił grzech śmiertelny nie mógł uzyskać jego odpuszczenia, o ile nie wzbudził aktu żalu doskonałego.
Ale i dziś do tylu milionów ludzi nie dotarła jeszcze dobra nowina. Tylu ich żyje w chrześcijańskich społeczeństwach religijnych, które nie uznają spowiedzi. Czy zatem dla tych wszystkich dusz, jak również dla owych, które żyły przed Chrystusem Panem, akt żalu doskonałego nie jest jedynym kluczem do zbawienia? Zastanówcie się nad położeniem, jakie by się wytworzyło, gdyby ten akt był przywilejem małej tylko garstki wybranych, niedostępnym dla większej części rodzaju ludzkiego. Cały ten nieprzebrany zastęp dusz z natury rzeczy byłby skazany na piekło; bramy niebieskie zawarte byłyby dla olbrzymiej większości ludzi; słowem, byłoby to jawnym zaprzeczeniem słów Pisma św.: "Bóg chce, aby wszyscy ludzie byli zbawieni" (Tym. 2, 4).
Na myśl o takiej ewentualności groza nas przejmuje. Nie, nigdy, przenigdy nie byłoby możliwe, aby Bóg zapewniwszy nam uroczyście, iż pragnie zbawienia wszystkich ludzi w praktyce to udaremnił, a słowom swym nadał znaczenie czysto iluzoryczne. Musiał tedy Pan Bóg udostępnić akt żalu doskonałego wszystkim ludziom nie wyłączając pogan; nie mógł go zatem umieścić na jakichś zawrotnych wyżynach osiągalnych jedynie przez wyjątki.
O ile zaś bardziej uprzystępniony został ten akt od czasu Betlejem, Kalwarii i Wieczerzy Eucharystycznej. Nie pytam nawet, czy trudno jest miłować dla Niego samego owego Boga, który dla nas stał się Dzieciątkiem, który na krzyżu oddał za nas życie, który ustanowił dla nas ów cud miłości, jakim jest Eucharystia. Zapytuję raczej, czy bylibyśmy w stanie nie ukochać Boga - naszego Brata, Boga - naszej ofiary, Boga - Chleba naszego żywota? Niezrozumiałą mogłaby chyba być dla nas nie miłość, przez którą odwzajemniamy niepojętą miłość Boga, lecz właśnie obojętność, która by na tak bezmierne poniżenie Boga nie odpowiedziała żadnym drgnieniem serca, żadnym słowem wdzięczności.
Dla Was, dusze chrześcijańskie, które od dzieciństwa otoczone byłyście tą miłością Bożą, dla Was, które ustawicznie chłoniecie w siebie tę miłość u Stołu Pańskiego i nią się upajacie, dla Was, uprzywilejowanych wybrańców Serca Jezusowego, wzbudzenie aktu miłości doskonałej jest rzeczą niemal tak łatwą, jak łatwą jest w porządku fizycznym czynność oddychania. Bo miłość Boża jest jakby atmosferą, którą oddychamy. W niej - jak mówi Pismo święte - "żyjemy i ruszamy się i jesteśmy" (Dz. Ap. 17, 28).
Sposób wzbudzania aktu doskonałej miłości jest zresztą, jak niebawem sami stwierdzicie, niesłychanie prosty. O cóż tu bowiem chodzi? Jedynie o to, aby skierowawszy wzrok na doskonałość przymiotów Bożych, na Jego nieskończoną piękność i dobroć, powiedzieć: Boże mój, jesteś tak piękny i tak dobry, że nie mogę się oprzeć miłości ku Tobie. Czy istotnie trzeba wytężyć wszystkie władze umysłu, aby wysnuć i wyrazić podobny wniosek? Czy może sądzicie, że, powinniście zadręczać swą wyobraźnię i zmuszać ją do odtwarzania obrazów Bożej piękności, aby one wprawiały Was w ekstazę? Czy musicie odmalowywać sobie dobroć Bożą w sposób, który by wyciskał łzy w Waszych oczach? Nic podobnego. Jedynym widomym rezultatem takich wysiłków byłby ból głowy, który by Wam znacznie utrudnił wzbudzenie aktu miłości.
Nie komplikujcie zatem spraw bez potrzeby. Nie zapominajcie, że nikt od Was nie żąda, abyście widzieli nieskończoną doskonałość Bożą, lub też pojmowali ją w sposób, który by mniej więcej zadowalał Wasz umysł. Obowiązkiem Waszym jest jedynie wierzyć w nieskończoną doskonałość Boga. Powiedzcie zatem po prostu: "Boże, wierzę, że jesteś nieskończenie piękny; wierzę też, że jesteś źródłem wszelkiej dobroci, żeś jest bezbrzeżnym oceanem wszelkich doskonałości, które zdolne są przykuć do Ciebie serce człowiecze i skłonić je do umiłowania Cię".
Jak dotychczas nie ma w tym nic trudnego, nieprawdaż? Sądzę też, że nie natężając się zbytnio zdołacie jeszcze dodać te słowa: "Na mocy Twych nieskończonych przymiotów, Panie mój i Boże, przysługuje Ci prawo do niepodzielnej mej miłości. Pragnę ukochać w Tobie zarówno mego Dobroczyńcę, jak i Istotę nieskończenie doskonałą, a zatem nieskończenie godną wszelkiej miłości. Ponieważ zaś grzech jest wrogiem Twych nieskończonych przymiotów, wyrzekani się go odtąd z odrazą, która - jak się spodziewam - wyżłobi nieprzebytą przepaść między nim a mną".
Mimo wszystko jednak zdaję sobie sprawę, że nie wyzbylibyście się jeszcze, drodzy Czytelnicy, resztek niepokoju. Oto wyrzucacie sobie, że wzbudzając oba te akty byliście zimni jak głaz, że serca Waszego nie przejmował ów dreszcz dogłębny, który w Waszych oczach jest nieodzowną oznaką miłości. Ubolewam wraz z Wami, że uczucie nie chciało się stawić na zawołanie, żeby i ze swej strony wziąć udział w tym zespole. Byłoby ono na pewno mile widziane. Na szczęście uczestnictwo jego nie jest niezbędne; można się bez niego obejść. W braku uczucia, sama wola może dokonać całego zadania. Jeśli się zaś martwicie, że nie dość żarliwie odczuwacie swą miłość ku Bogu, jest to właśnie oznaką, że Go miłujecie. Miłość Wasza powodowana wolą, nie budzi we mnie najmniejszego niepokoju, a cenię ją nie mniej niż taką, w której uczuciowość odgrywa znaczną rolę.
Lecz idźmy jeszcze dalej. Wyobraźmy sobie, że dusza grzeszna, która ze względu na swą żałosną przeszłość nie śmie powiedzieć: "Kocham Cię, Boże", lecz wyraża samo tylko pragnienie: "Boże, jakże bym chciała Cię ukochać! Dlaczego nie mogę zdobyć się na odrobinę tej miłości, jaką żywią dla Ciebie dusze płomienne?"
Co byście powiedzieli o takim pragnieniu? Otóż trzeba Wam wiedzieć, że w oczach wszystkich bez wyjątku teologów jest ono znakomitym aktem miłości doskonałej. Sądzę, że obecnie udało mi się chyba usunąć wszystkie Wasze zastrzeżenia. Bo jeśli samo już pragnienie ukochania Boga równorzędne jest z aktem miłości, nikt z Was nie ma prawa powiedzieć: "Nie umiem się zdobyć na akt miłości, który jest warunkiem żalu doskonałego. Nie jestem w stanie wznieść się na te wyżyny". - Mowa taka byłaby oznaką małoduszności lub tchórzostwa; nie ma bowiem na całym świecie duszy, która by przy pomocy Bożej nie mogła się z łatwością pobudzić do żalu doskonałego.