Chcę wierzyć, drodzy Czytelnicy, że zdajecie sobie dostatecznie sprawę z istoty żalu i z jego przymiotów. Pomijając zatem wszelkie teoretyczne rozważania, przystępuję od razu do strony praktycznej i rozpoczynam od omówienia punktu, o którym - niestety - aż nazbyt często zapominamy. Mam na myśli konieczność żalu za grzechy.
Kiedy sobór trydencki oświadczył, że "żal za grzechy jest usposobieniem niezbędnym do usprawiedliwienia", wygłosił on prawdę oczywistą; prawdę, którą sam prosty rozum dyktuje. Możemy przyjąć, że Pan Bóg w wyjątkowych wypadkach zwalnia nas od wyznania grzechów. Czy jednak można sobie wyobrazić, że zwalnia nas również od żalu za nie? Wszak to rzecz niemożliwa; jeśliby Bóg otwierał ramiona tym, którzy drwią z Niego, jakim mianem określilibyśmy taką pobłażliwość? Bóg jest nieskończenie dobry, ojcowska Jego dobroć nie posiada jednak słabych stron, właściwych ojcom ziemskim; daleka jest ona zarówno od surowości, jak i od słabości, która popiera bunt.
Toteż kiedy Wam przypominają, że Pan Bóg ustanowił skruchę jako niezbędny warunek przebaczenia, nie macie w tym kierunku najmniejszych zastrzeżeń. Raczej dziwilibyście się, gdyby miało być inaczej. Czy jednak bylibyście skłonni powiedzieć mi, jaki wpływ ta prawda wywierała dotychczas na Wasze przygotowanie się do spowiedzi? Ilekroć my, kapłani, poruszamy ten temat, głos nasz staje się głosem wołającego na puszczy. Wszyscy przyznają nam rację w teorii, w praktyce jednak nikt prawie nie bierze pod uwagę tego, czego nauczamy.
Jeżeli sądzicie, że przesadzam, zastanówmy się wspólnie nad Waszymi dotychczasowymi spowiedziami. Z całą starannością robicie rachunek sumienia, przyznaję; natychmiast jednak po ukończeniu go uznajecie, że jesteście gotowi, aby przystąpić do konfesjonału. Jeżeli zaś musicie przez kilka chwil czekać na swą kolej, skracacie sobie czas rozglądaniem się wokoło, krytykowaniem osób, które się - Waszym zdaniem - za długo spowiadają, nierzadko nawet poddawaniem szczegółowej ocenie toalet Waszych bliźnich. A skrucha? Czyście zupełnie zapomnieli o jej niezbędności? I czy nie wiecie, że spowiedź, którą zamierzacie odbyć, może być nieważna, a nawet świętokradzka, o ile się nie pobudzicie do żalu za grzechy?
Jeśli jakiś kapłan wyrażał kiedyś w Waszej obecności obawę, że katolicy niejednokrotnie znieważają sakrament pokuty wskutek braku skruchy, mówiliście pobożnie: "Ileż w tym prawdy!" Dlaczego więc nie obawiacie się tej zniewagi we własnych Waszych spowiedziach? I dlaczego nie zapobiegacie temu niebezpieczeństwu przez wzbudzanie w sobie intensywniejszego i bardziej określonego żalu za grzechy?
Czy mam wskazać Wam inne jeszcze niebezpieczeństwo, grożące wskutek niedbalstwa w pobudzaniu się do żalu? Oto może ono wytworzyć w Was sumienie mylne i stać się przyczyną opłakanych złudzeń na temat istotnego stanu Waszej duszy. Znałem - a któryż spowiednik ich nie zna - pożałowania godne dusze, które bez najlżejszych wyrzutów sumienia tolerowały w sobie przyzwyczajenie do grzechu śmiertelnego, a które przystępowały do Sakramentów świętych z niezachwianą pewnością siebie, nie czując śladu żalu, nie myśląc nawet o postanowieniu poprawy. Taki stan duszy grozą nas przejmuje, bo jeden krok tylko dzieli go od zatwardziałości.
Czy jednak sądzicie, że dusza ta byłaby doszła do takiego stanu, gdyby przed każdą spowiedzią rzetelnie pobudzała się do żalu za grzechy? Czy sądzicie, że spojrzawszy w ziejącą u jej stóp przepaść świętokradztwa nie byłaby zawróciła ze złej drogi? Na pewno byłaby sobie wówczas zdała sprawę z tęgo, że nie odczuwa najmniejszej skruchy za popełnione ciężkie grzechy i że nie ma zamiaru przedsięwziąć żadnych środków, aby ich w przyszłości uniknąć. Wówczas zaś stanęłaby wobec następującej alternatywy: musiałaby wyrzec się grzechu aktem woli, którego następstwem i zatwierdzeniem byłoby wyrzeczenie się go czynem w przyszłości; albo też musiałaby sama sobie wymierzyć sprawiedliwość przez wstrzymanie się od Sakramentów świętych. Ponieważ zaś wiara jej nie mogłaby się pogodzić z takim wyrzeczeniem, dusza ta obrałaby walkę z grzechem. Powiedziałaby sobie: "nie mogę pozostawać dłużej w tak dwuznacznym położeniu. Nie mogę korzystać z odpuszczenia grzechu, za który nie żałuję z głębi duszy. Zrywam przeto wszystkie węzły, które mnie dotychczas z tym grzechem łączyły i wypowiadam mu nieubłaganą walkę".
Rzetelne zatem pobudzanie się do żalu za grzechy uchroni Was od mylnego sumienia; ponadto zapobiegnie ono zgubnym złudzeniom oraz nauczy Was oceniać jasno stan swojej duszy i wydawać o nim sąd w świetle Bożym. Zgodzicie się chyba ze mną, że korzyści te są nieocenione.
Ze słów moich wynikają dla Was praktyczne postanowienia:
1) że nigdy nie przystąpicie do konfesjonału, dopóki nie wzbudzicie w sobie szczerego żalu za grzechy. - "Ależ spowiednik czeka"... - Nic nie szkodzi. Waszym obowiązkiem jest spokojne pobudzenie się do żalu;
2) że większą wagę przywiązywać będziecie do żalu niż do rachunku sumienia. Co za tym idzie, przygotowując się do spowiedzi, będziecie mu odtąd poświęcać więcej uwagi i czasu, niż skrupulatnemu obliczaniu grzechów powszednich. A teraz pytanie: czy zawsze pamiętacie, że należy się modlić o żal za grzechy? A jednak jest to niezbędne; nie zapominajcie, że skrucha jest aktem nadprzyrodzonym, który wymaga współdziałania Ducha Świętego i na który nie jesteśmy w stanie zdobyć się własnym wysiłkiem bez szczególnej pomocy Bożej. Można by to wyrazić również innymi słowy; oto skrucha jest łaską, a zatem podobnie jak wszystkie inne łaski winna być przedmiotem żarliwych modłów z naszej strony.
Powinniście tedy przede wszystkim wyznać z pokorą, że sami z siebie nie jesteście zdolni do wzbudzenia w sobie żalu za grzechy. Co za tym idzie, winiliście błagać Ducha Świętego, żeby przepoił dusze Wasze tym uczuciem czysto nadprzyrodzonym. Takiej modlitwy Bóg zawsze wysłuchuje. Jeśli następnie Wy ze swej strony dołączycie osobistą swą działalność do działania Bożego, w duszy Waszej niezawodnie zrodzi się szczery żal za grzechy.
Na czym zaś ma polegać owa osobista działalność z Waszej strony? Oto na uprzytomnieniu sobie prawd nadprzyrodzonych, które z natury swej zdolny są pobudzić Was do skruchy. Możecie przy tym posługiwać się metodą, jaka Wam najlepiej odpowiada. Za jedną z najskuteczniejszych i najczęściej stosowanych uważam metodę, którą zalecał świątobliwy biskup Amiens, ks. de La Mothe.
Składa się ona jakby z trzech stacji: pierwsza z nich to brama piekielna; stanąwszy przed nią oglądajcie oczyma duszy miejsce, na któreście grzechami swymi zasłużyli. Gdyby Was śmierć była zaskoczyła w tym czy innym okresie życia bylibyście na wieczność całą: pogrążeni w tym straszliwym ogniu, w otoczeniu przejmujących grozą szatanów.
Następnie zatrzymajcie się u wrót nieba: przyjrzyjcie się niewysłowionemu szczęściu, jakiego wybrani doznają w widzeniu błogosławionym i powiedzcie: "oto grzech wygnał mię z tego przepięknego nieba; tego to niewymownego szczęścia wyrzekłem się w swym szaleństwie dla wulgarnej przyjemności, dla kłamliwego zadowolenia, które mi przyniosło tylko niepokój i wyrzuty sumienia.
Trzecia wreszcie stacja - to Kalwaria. Zatrzymajcie się tu i trwajcie u stóp Krzyża, do którego Wasz Bóg zamiast Was został przybity, na którym kona wśród nieopisanych mąk, aby zadość uczynić za grzech popełniony przez Was z tak karygodną łatwością Spoglądajcie na Ranę boku Chrystusowego, za której pośrednictwem objawiło się Wam Jego Boskie Serce. Wobec takiego bezmiaru miłości nie będziecie w stanie oprzeć się zalewającemu Wasze serca uczuciu i z głębi duszy zawołacie: "raczej umrzeć, niż jeszcze raz zasmucić mego Jezusa, którego dobroć i piękność ujawnia mi się w każdej ranie, pokrywającej Jego ciało".
I oto te słowa będą wyrazem szczerego żalu; żalu najszlachetniejszego i najdoskonalszego, na jaki możemy się zdobyć.