to pierwszy węzeł, zespół wiernych z Bogiem i między sobą, uwidoczniony na zewnątrz zgodnym wyznawaniem równych, wspólnych prawd. Stąd też i motyw do jedności jednym tylko być może: powaga objawiającego Boga, nie mogącego omylić ani siebie ani nas. Bóg to prawda jedna i niezmienna. Jeśli jako prawda objawił się raz w czasie widzialnemu światu, ustanowić musiał pośrednika prawdy dla przyszłych pokoleń: jeden nieomylny Kościół powszechny. Instytucja taka z natury swej wymaga znamienia powagi boskiej, której umysł ludzki musi się poddać. Nie zastąpi powagi Kościoła powaga Pisma św., które by każdy mógł wykładać według osobistego zapatrywania. Biblia nie może być źródłem jedności kościelnej, skoro protestantów, jak niżej zobaczymy, właśnie rozdziela.
Apostołowie zaklinając wiernych, by nie zrywali węzła jedności wiary, posłuszni byli nakazowi Chrystusa: uczyć ludzi "wszystkiego, co wam przykazałem" (Mt 28:20). Kto wszystkiego tego nie przyjmie będzie potępiony (Mar 16:16). Stąd odmawia wiary i posłuszeństwa Chrystusowi zarówno apostata, niewierny odrzucający całe objawienie, jak i heretyk, niedowiarek, nie uznający niektórych tylko prawd, choćby tylko jednej. Wszyscy oni w równej mierze zrywają węzeł jedności Kościoła i sami są przyczyną losu własnego, jeśli Kościół po kilkakrotnym bezskutecznym upomnieniu dla zapobieżenia dalszym biedom rzuca na nich swą anatemę, co znaczy odcięcie. Gałąź odcięta od pnia macierzystego - usycha; macierz, odmawiająca dziecku wyrodnemu zasiłków soków żywotnych, wyklina je. Na szczęście bije w niej serce, które na widok skruchy przebacza, a łkającemu u łona synowi marnotrawnemu żywszym zwiastuje tętnem, że klątwa cofnięta. Święty Paweł całą mocą swego temperamentu woła i upomina, aby nie zrywać jedności Kościoła: "Gdybyśmy nawet my lub anioł z nieba głosił wam Ewangelię różną od tej, którą wam głosiliśmy - niech będzie przeklęty" (Ga 1:8).
Historia świadkiem, jak wysoko cenił i czujnie strzegł Kościół jedności wiary. Wszelkie prace, walki, sobory mają za zadanie zachowanie nieskazitelności tego skarbu. Kościół poddaje się prześladowaniu, byleby nie uronić ani jednego dogmatu, z nieubłaganą stanowczością odpycha każdego, kto uporczywie zaprzecza choćby jednej prawdzie. Bolesne przeżywał był chwile, gdy już nie jednostka, lecz narody całe opuszczały go - a jednak kompromisów z błędem nie zawierał; w ciągu dziewiętnastu wieków nie wykreślił ani jednego artykułu z swego Wierzę.
Skoro rozum w świetle objawienia poznaje, że Chrystus pośrednikiem swej prawdy ustanowił na ziemi urząd nauczycielstwa, przemawiającego do ludzi imieniem Boga, nie ulega wątpliwości, że opór stawiony urzędowi zwraca się równocześnie przeciw Panu, - jak obraza wysłannika jest obrazą wysyłającej władzy. Grzeszy więc nieposłuszeństwem, nadto i strasznym bluźnierstwem, bo zarzuca Bogu kłamstwo, kto rozmyślnie niszczy jedność wiary lub z złej woli poddać się nie chce nieomylnemu nauczycielstwu.
Bez uznania powagi obowiązującej w rzeczach wiary jedność Kościoła ostać się nie może, czego naocznym dowodem historia protestantyzmu. Jedną z ważnych zasad protestanckich jest odrzucenie nieomylnej powagi obowiązującej w wierze. Lecz niedługo potem protestantyzm odczuł instynktem samozachowawczym, że zasada ta podcięłaby jego istnienie. Dlatego odrzucił ją i przeszedł (do pewnego stopnia, rozumie się) do przeciwnej zasady katolickiej - i temu jedynie zawdzięcza, że dotąd nie obumarł. Ewolucja ku katolicyzmowi postępowała w sposób następujący:
Za życia jeszcze pierwszych reformatorów, Lutra i Kalwina, wszystko się rozlatywało wskutek zniesienia powagi we wierze. Luter pisał do Zwingliego, że jeżeli świat jeszcze potrwa, to trzeba będzie chyba wrócić do soboru, ażeby zachować jakąkolwiek jedność w wierze. Wreszcie udało się ściągnąć głośniejszych nowatorów do Augsburga i kazało się im ułożyć formułę wiary, do czego, gdy inaczej uskutecznić nie mogli, musieli z góry pod przysięgą się zobowiązać, że się poddadzą wszystkiemu, co to zebranie postanowi, "nie wątpiąc, że nim Duch św. rządzi". Tak powstała konferencja Augsburska, pierwsza spójnia protestantyzmu, zbudowana na katolickiej zasadzie obowiązującej powagi. Spójnia ta, wskutek sprzeczności z protestancką zasadą, wkrótce musiała pęknąć; potworzyły się osobne konfesje, również z wyrokami obowiązującymi osobnych soborków i tak szło dalej. W końcu przestano tworzyć nowe konfesje, bo trzeba było żyć. Zresztą było ich dosyć do wyboru dla każdego. Państwa, które miały w tym wszystkim rękę, przeszkadzały nieraz dalszemu dzieleniu się i czasem udało im się rozłączone sekty po ukazie zjednoczyć, jak swego czasu udało się jeszcze Fryderykowi Wilhelmowi III. rozporządzeniem gabinetowym zespolić lutrów i kalwinów pruskich w jeden "Kościół ewangelicki". Co się teraz dzieje; na jakiej zasadzie opierają się pojedyncze sekty? Teologowie, predykanci mogą sobie szukać samodzielnie w Piśmie świętym w co mają wierzyć. I oni wszakże, gdy przekroczą pewne granice, otrzymują od starszych swoich lub od gmin consilium abeundi - co jest oczywiście konieczne, choć z punktu widzenia protestantyzmu niesłuszne. Ale prostaczkowie nieraz wierzą w biblię dlatego, że w całym ich otoczeniu uznaje się ją za słowo boże; wierzą w Bóstwo Chrystusa i w inne dogmaty, których pastor uczy, dlatego, że tak uczy osoba uznana przez społeczność wiernych. Tak bezsprzecznie przyjmuje naukę wiary dziecko protestanckie, tak ją przyjmuje dziki, który bierze chrzest z rąk misjonarza - i tak samo wierzy dorosły i nawet wykształcony człowiek, który swą wiarę od lat dziecinnych zdołał szczęśliwie zachować. Trzeba by chyba radzić każdemu dorastającemu, żeby zakwestionował wszystko co mu dotąd o wierze podano i żeby się naprzód samodzielnie przekonał, czy biblia jest od Boga dana, czy zachowana jest autentycznie i z oryginału przełożona wiernie i czy w niej wyraźnie są zawarte dogmaty chrystianizmu. Pomijamy, co za fatalne następstwa musiałyby mieć takie badania powszechnie nakazane, a konstatujemy tylko fakt, że się tych badań wcale nie robi - i że w praktyce protestant wierzący prawie na tej samej zasadzie wierzy co katolik: przyjmuje naukę wiary od społeczności wiernych i dla powagi tej społeczności uznaje ją za bożą naukę. I temu protestantyzm zawdzięcza, że żyje.
Jeśli każdy sam jest sędzią swej wiary i ma w rękach Pismo, aby się w niej oświecać i krzepić, to pozostaje jeszcze nierozstrzygniętą kwestia, czy powaga Pisma jest obowiązującą, czy nie.
Kiedy idzie jedynie o postępowanie, to mogę się jeszcze kierować powagą, której tylko względną przypisuję wartość, bo mogę sobie ostatecznie powiedzieć, że usłucham, choćby mój kierownik zbłądził. Ale kiedy idzie o wiarę, więc o bezwarunkowe przekonanie, że podana nauka jest prawdziwą, to albo powaga będzie miała dla mnie wartość bezwzględną, czyli będzie nieomylną, albo wcale wiary o nią oprzeć nie zdołam. Jeśli w takim razie uwierzę, to nie dla tej powagi, którą bym miał za omylną, ale dlatego, że rzecz sama mi się spodoba i trafi do mego przekonania. Uwierzę więc zapewne nie wszystkiemu, co mi o tej nauce podają, ale tylko temu, co mi się spodoba. Inny zaś obok mnie z tej przyczyny to właśnie odrzuci, a innym częściom tej nauki uwierzy, a kolejny jeszcze innym.... I tak, jeżeli w ogóle wiara będzie możliwa, to przecież niemożliwa będzie jedność wiary, niemożliwa społeczność w wierze - i żaden w ogóle Kościół istnieć nie będzie. Rozumowanie to zdaje się bardzo mocne, ale jeszcze mocniejsze jest doświadczenie, które je potwierdza. Patrzmy, co się faktycznie dzieje u protestantów. Ta względna, nieokreślona powaga gminy czy pasterza wystarczy do czasu tym, którzy dają się im pouczać nie zastanawiając nad jej względnością, którzy myślą o dobrych uczynkach, a nie o dogmatach.. Ale poza nimi, ponad ich głowami, istnieje i z natury rzeczy istnieć musi warstwa takich, którzy o dogmacie myślą, roztrząsają go, rozbierają i niweczą go siłą nieubłaganej logiki zasady wolnego sądu o wierze. I tak, pomimo połowicznego powrotu do tradycji, o którym nieraz mówiono, pomimo odwrócenia się ogółu protestantów od zagadnień dogmatycznych ku dobroczynności, pomimo całej epoki przebudzenia i wszystkich jej szlachetnych wysiłków, wciąż jednakim, groźnym tempem, w łonie rzeczonej górnej warstwy wiara protestancka się rozkłada, zanika, biblia się rozrywa w strzępy. I dochodzi się nie do takich zaprzeczeń pojedynczych dogmatów, jakie zatrważały Lutra, ale aż do radykalnej negacji boskości chrystianizmu. I Nie ma żadnego środka, któryby mógł powstrzymać ten proces zniszczenia, bo on leży w samym założeniu protestantyzmu: w odrzuceniu nieomylnej powagi w wierze.
- A może przesadzamy? - Przypomnijmy więc sobie smutne, a typowe losy "Aliansu ewangelicznego", który chciał zażegnać ten proces rozkładowy. Zebrawszy się po raz pierwszy w Londynie, wprawdzie 9 artykułów sformułować zdołał, na drugim zebraniu w Genewie już tylko 4 się utrzymały, na trzecim w Paryżu już tylko 3, na czwartym w Berlinie 1866 r. nawet bóstwo Chrystusa zostało skreślone, piąte zebranie naturalnie już się nie odbyło. Rzućmy znów okiem na dzisiejsze uczelnie i katedry teologii protestanckiej. Nie ma obecnie ani jednej w całych Niemczech, gdzie by nie było takich Harnacków, Ritschlów, Lipsiusów i innych co uczą, że Jezus był jednym z wielu synów Józefa i Maryi, że fantazja ludu otoczyła go później aureolą cudowności, że adoracja Chrystusa jest bałwochwalstwem itp. Jeżeli zaś odrzucają sam węgielny kamień chrystianizmu, bóstwo Chrystusa, to można sobie wyobrazić co robią z innymi dogmatami Trójcy, Wcielenia, przyszłego życia! - Niektórzy pamiętają jeszcze, co się działo dość dawno temu, kiedy jakaś gmina w Wirtembergii oskarżyła swego pastora Schremfa o usunięcie Składu Apostolskiego z nabożeństwa - a profesor teologii Harnack, wobec uczniów przychodzących po radę w tej sprawie, oświadczył się także przeciw Symbolowi. Jak wielu profesorów i pisarzy teologicznych przyklasnęło Schremfowi i Harnackowi uznając ich zdanie jako naukowy rezultat półwiekowej pracy teologii protestanckiej! Próżno garstka wierzących wolała rozpaczliwie, że już wszystkie formuły wiary ewangelickiej, począwszy od augsburskiej, zostały spaczone, że jeden Symbol Apostolski tylko został; że po jego usunięciu już zgoła nie będzie można powiedzieć w co kościół ewangelicki wierzy! - Nieszczęśliwa zaś najwyższa rada duchowna pruska, zmuszona szukać niemożliwego wyjścia, wydała wreszcie prawdziwie pityjskie orzeczenie: zganiła wystąpienie Harnacka, a dodała zastrzeżenie, "że nie chce jednak robić z tego Symbolu ani z pojedynczych jego artykułów nieugiętego prawidła wiary!" Mizerny wybieg przez przyznanie, że już niczego z wiary protestanckiej bronić nie potrzeba.
Podobnie jak w Niemczech teologia protestancka w Szwajcarii, w Holandii i w innych krajach stanęła na bezdrożu. Tylko w Anglii jest trochę więcej pozornej karności dzięki zachowanej z czasów katolickich kościelnej hierarchii, ale za to coraz więcej oddziela się sekt od urzędowego kościoła, a szczerzy pisarze anglikańscy nie tają obaw o przyszłość swego kościoła.
Są wprawdzie i między katolikami niedowiarkowie i krzewiciele ateizmu, lecz przez to samo odłączają się od katolickiej społeczności. W protestantyzmie zaś najpierw zachodzi niepodobieństwo określenia kiedy kto przestaje być prawowiernym. Ani władzy ani zasady na to nie ma. A potem, co najważniejsze, nie stoją ci burzyciele wiary gdzieś na uboczu kościoła, ale stanowią jego górną warstwę, jego nauczycieli, teologów, pastorów. Pod nimi pozostająca społeczność może dziś jeszcze żyć religijnym i dobroczynnym życiem, nie bierze udziału w teologicznych sporach. Ale z konieczności rzeczy musi przyjść chwila, w której odczuje ona skutki roboty swych teologów. Już dziś skarży się ona niekiedy na pastorów, że jej raz w to, drugi raz w owo wierzyć każą; przyjdzie wszakże chwila, w której z przerażeniem się dowie, że już nie ma zgoła w co wierzyć. Pastor, wstrząsając ramionami, może ze łzą w oku powie: "Cóż robić? postęp naukowy teologii wszystko to uprzątnął". - A wtedy czy i jak i na czym oprze się religia tych milionów ludzi? Obecny rozkład protestantyzmu naocznym jest dowodem, że w tym ciele zbiorowym (nie mówimy o poszczególnych osobach) Duch święty nie mieszka i że w ogóle Kościół, który chce ludzi prowadzić do nieba, nie może wyrzekać się widzialnej powagi nauczycielstwa nieomylnego, symbolu jedności wiary.