Prócz duszy, pierwiastka boskiego, niewidzialnego składa się na istotę Kościoła stosownie do natury i woli jego Głowy pierwiastek widzialny, ujawniający na zewnątrz życie wiary i łaski nadprzyrodzonej. Ten istotny pierwiastek zewnętrzny zwie się ciałem Kościoła.
Chrystus sam ulepił zarodek ciała tego z garstki rybaków galilejskich niby z mułu ziemi, tchnął weń Ducha swego i dał mu to zadanie, żeby wchłaniał w siebie ciemną masę ludzkości, przetwarzał ją w ducha i jednoczył z duchową Głową. W ten sposób ciało mistyczne Chrystusa wzrasta według Apostoła "aż do pełności Chrystusowej", tj. aż do tej miary doskonalej, która przedwiecznie była zamierzona. I wtedy oblubienica Baranka, już w pełnej chwale, bez zmarszczki i skazy, wieczne z Nim gody obchodzić będzie... Ciało Kościoła nie istnieje wiecznie jak sam Kościół, ale od wniebowstąpienia Chrystusa aż do dnia sądu. Ciało to musi mieć do spełnienia swego zadania na ziemi swe zewnętrzne organy, widzialną głowę. Organy te, głowa ta są narzędziami Chrystusa; ale właśnie dlatego, że są narzędziami, a nie jakimiś zastępcami Chrystusa musi On być wewnętrznym działaczem i duchową Głową Kościoła.
Zadania Kościoła określone słowami Zbawiciela do Apostołów: "Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem" (Mt 28:18.19) streszczają się w trojakim urzędzie nauczycielstwa, kapłaństwa i duszpasterstwa. Dla wypełnienia tej misji: nauczania, uświęcania i kierowania ludzkości do celu ostatecznego potrzeba Kościołowi środków zewnętrznych. Zanim wzniosła i boska nauka przeniknie duszę ludzką, musi ona w zastosowaniu do natury człowieka za pomocą środków zewnętrznych oddziałać najpierw na pierwsze narzędzia poznania tj. zmysły. - Podobnie i uświęcenie nasze odbywa się przez połączenie pierwiastka wewnętrznego i zewnętrznego. Obrzędy zewnętrzne, to nie symbole dla podniesienia naszej wiary i pobożności, ale rzeczywiste narzędzia, przez które wszechmoc sprowadza na dusze życie, łaskę i świętość. Nawet Kant, który poczytywał objawy kultu za ułudę i fetyszyzm, nie wahał się uznawać Kościoła, jeżeli się opiera na religii jako na swej podstawie moralnej, jeśli jest zewnętrznym wyrazem i znakiem zmysłowym wewnętrznej, nadzmysłowej wiary. Rousseau podnosi też symbole religijne, gdyż jak mówi, rozum sam przez siebie nie zdoła ożywić i natchnąć człowieka. - Jak każde gromadne zespolenie ludzi, tak i społeczność kościelna z istoty swej wymaga kierownictwa widzialnego dla utrzymania porządku i harmonii.
Choćbyśmy nawet nie mogli zrozumieć konieczności zewnętrznej strony Kościoła, nie wolno nam jej zaprzeczać za przykładem donatystów, Wikiefa i protestantów, skoro Chrystus kilkakrotnie i wyraźnie określił pojęcie swego Kościoła jako widzialnego zespolenia wiernych; jest on zbudowany na ludziach, fundamentach widzialnych (Mt 16:18), położony na górze, gdzie ukryty być nie może (Mt 5:14), składa się aż do czasu żniw z członków widzialnych, dobrych i złych (Mt 13:30), posiada władzę widzialną, której donosić należy o winnych, a której przysługuje prawo ekskomunikowania, czyli wyłączania z społeczności (Mt 18:17.18), kieruje nim widzialny przełożony, któremu przypada zadanie paść baranki i owieczki (Jan 21:15.16). Jakżeby mógł Chrystus pod grozą wiecznego potępienia nakazywać przynależność i posłuszeństwo Kościołowi (Mt 18:17), gdyby nie wskazał i nie dał środków do poznania Kościoła przez znaki widzialne?
Prócz rzeczonego urzędu nauczycielstwa, kapłaństwa i duszpasterstwa tworzy cechę widzialności podział wiernych na Kościół słuchający i uczący. Z łona społeczności wybiera Chrystus stan duchowny, organizuje go odrębnie w trzystopniowej hierarchii biskupstwa, kapłaństwa i diakonatu, powierzając mu sprawowanie trojakiego urzędu. Pełnomocnictwo swe otrzymuje stan duchowny od Chrystusa za pośrednictwem biskupów, a nie z upoważnienia gminy lub Kościoła słuchającego. Dowodem tego tradycja nie przytaczająca żadnego faktu na dowód, że biskupi i kapłani uważani byli za wydelegowanych przez społeczeństwo, lub że od wyroku soborów biskupich apelowano do powszechnego zgromadzenia ludu. W myśl tej zasady potępił Pius X. prawo rozdziału we Francji (encykl. z 11 lutego 1906 r.): "Jedynie w ciele pasterskim zawarte jest prawo i władza konieczna do prowadzenia i kierowania członków do celu społeczeństwa".
Wszelką pełnię władzy zlecił Chrystus Piotrowi św. jako widzialnej Głowie Kościoła i jego następcom (Mt 16:18.19, Jan 21:15-17), pod których wyłącznym zwierzchnictwem biskupi mogą rządzić powierzonymi sobie owieczkami. Wynika stąd cudowny porządek społeczny, na mocy którego członkowie Kościoła słuchającego podlegają kapłanom, kapłani biskupom, a biskupi papieżowi, jako narzędziu Chrystusowemu. Ten porządek to jedność, istotna cecha Kościoła boskiego, która kiedyś przytuli do łona całą ludzkość, gdy stanie się jedna owczarnia i jeden pasterz (Jan 10:16), gdy spełnią się marzenia i pragnienia względnej bodaj sprawiedliwości społecznej i politycznej. Królestwa bożego na ziemi.
Dziwnym może się wydawać dlaczego Chrystus żąda przynależności do widomego ciała Kościoła, skoro w boskiej wszechwiedzy przewidział, że ten właśnie warunek stanowić będzie dla wielu kamień obrazy i powód do stronienia od zbawczej instytucji. Duchowi czasu trudno się nieraz pogodzić z myślą, jakoby katolicyzm przyobleczony w kształty zmysłowe i licznymi przesiąknięty formami miał być najdoskonalszą formą chrystianizmu. Otóż ten właśnie uzmysłowiony duch katolicyzmu czyni go zdolnym do "katolickości" czyli powszechności: aby był dla wszystkich, aby przystawał do wszystkich potrzeb duszy i trafiał do umysłów wszelkiego rodzaju ludzi i plemion.
Jedynie w katolickiej formie chrystianizm posiada tę uniwersalność i to właśnie dlatego, że jest uzmysłowiony, czyli właściwie mówiąc, że jest zgodny z naturą człowieka, duchem i ciałem. To, że nie biblia sama, ale kapłan naucza wiary - że modlitwa nieustanna jest ozdobą świątyń, uroczystością nabożeństw, zagrzana wiarą w obecność realną Chrystusa na ołtarzu - że Bóg przedstawia się nam w otoczeniu świętych, którzy modlą się za nas, że ma Matkę, która jest i naszą matką - to, że nawet umarłym naszym możemy być pomocni, że w razie upadku nie tylko Bóg w niebie ale i kapłan podać może dłoń skruszonemu i w imieniu Boga powiedzieć, że grzechy mu są odpuszczone: to właśnie sprawia, że chrystianizm trafia nie tylko do rozumu, ale i do serca i do wyobraźni i do wszystkich zakątków duszy; to go czyni przystępnym najprostszym ludziom i plemionom, które nie umieją ani czytać, ani myśleć o abstrakcjach. W tej to formie bezsprzecznie chrystianizm nawracał pierwotnie ludy, z których pochodzimy. Gdy zaś przyszedł protestantyzm i zaczął wyrzucać wszystko co mu się wydawało formą, obrazy, święta, obrzędy, sakramenty - spostrzegł na końcu, że to coś nienamacalnego co mu zostawało nie może być religią ludzi. Dziś naprawia figury świętych na ścianach gotyckich katedr, które druzgotał, przywraca coraz więcej form, a jeszcze mimo tej połowicznej naprawy, gdy próbuje teraz nawracać pogan, doświadcza widocznej wobec katolicyzmu niższości.
Wszelako ta cała szata zmysłowa w katolicyzmie jest raczej podporą, pomocą, dla jednych dusz potrzebną więcej, dla drugich mniej. W żadnym razie nie jest przeszkodą do bezpośredniego stosunku z Bogiem i najwyższego z Nim połączenia.
Po dowody nie potrzeba sięgać do rozumowań teologicznych; wystarczy wskazać po prostu na żywoty świętych naszych, tych zwłaszcza, którzy żyli w ostatnich wiekach. Nie brak i poza katolicyzmem ludzi szlachetnych, zacnych, religijnych, ofiarnych, ale nie ma w nich tej heroicznej świętości, jaką tylko nasz Kościół może się poszczycić, a która by ich uwalniała od brzemienia ciała i stawiała na równi poniekąd z duchami. Nie obca i protestantyzmowi dobroczynność, ale tylko w świętych katolickich uwidocznia się kochanie Chrystusa w bliźnich idące aż do szału cudownie pięknego, naglące dniami i nocami, bez folgi i wytchnienia do poświęcenia się całkowicie dla potrzeb ich dusz, dla cierpień ich ciał, aż do święcie namiętnego całowania ich ran. Znają i innowiercy modlitwę, pobożność, ale kiedy zobaczy się choć z daleka modlitwę świętych, niewysłowione ich zjednoczenie z Bogiem, wzloty niebotyczne tych dusz ku Niemu i zdroje tajemnicze, które z Niego na nich spływają, to każdy przyzna, że aż się w głowie kręci patrzyć tak wysoko i że ani mowa, ani pojęcia zwykłych śmiertelników tego nie dosięgną.
I nie potrzeba już dowodów teologicznych na to, że katolicyzm mimo form zewnętrznych nie przeszkadza w osiągnięciu najwyższej świętości i najdoskonalszego stosunku z Bogiem.
Każdy taki święty jest cudem łaski bożej. Tylko Kościół katolicki opływa w środki sprowadzające łaskę do duszy i dlatego on tylko - dzięki tym środkom widzialnym - posiada wewnętrzną siłę wytwarzania świętości, jak krzak różany ma moc wydawania róż, - a żadne inne wyznanie świętych nie wytwarzało.
Zapewne mógłby Chrystus, gdyby zechciał, inne wytyczyć drogi do nieba, np. drogę czysto duchowego stosunku, z wykluczeniem upokarzającego nieraz poddania się władzy kapłanów, drogę oderwanej spekulacji lub mistycznego zagłębiania się uczuciem w Bogu. Schlebiałoby to zapewne dumie godności ludzkiej stworzonej na obraz i podobieństwo Boga. Lecz odkąd godność ta skażona jest grzechem pierworodnym i jego skutkami, stałoby się to okazją do pychy, ubóstwiania samego siebie. Zamiast być organem zbawienia, Kościół stałby się bliską okazją do grzechu. Poddaniem się zaś pokornym władzy i warunkom Kościoła widzialnego dajemy dowód, że w praktykowaniu cnót i pobożności nie chodzi nam o wyniesienie i ubóstwienie własnego ja, lecz o pełnienie woli Chrystusowej, o prawdziwą i szczerą służbę bożą. Dla tej to właśnie "służby bożej" stroni od Kościoła wielki tłum tzw. arystokracji duchowej i gardzi wolą Chrystusa, pragnąc obcowania z Bogiem - lecz na swój sposób. A zwrotu na drogę pokory nie prędzej zaiste można się spodziewać, póki nie nastąpi wyzwolenie z oszołamiających haseł samodzielności rozumu i woli człowieka - wobec Boga.
Z galerii typów nowoczesnych wybrał Sienkiewicz właśnie Marynię Połaniecką na rzeczniczkę "służby bożej". Jedynie pod wpływem wdzięku jej rozbrajającej pokory przekonuje się Połaniecki, umysł do rozumowań abstrakcyjnych wcale niepodatny, że w imię tej służby bożej wypada ugiąć kolana do codziennego pacierza. Ta sama myśl bije z słów Skargi: "Mądrością swoją poniżył Chrystus rozum nasz na wysługę wiary, iż dla słów jego boskich nie możemy gardzić podłymi tymi znakami, jak woda, chleb, wino, olej i kładzenie ręki. Wierzyć winniśmy nad rozum nasz, iż pod nimi łaski darów bożych mamy zażyć. On Naaman, gdy mu po zdrowie i oczyszczenie od trądu Prorok Elizeusz do wody Jordanu rzeki pójść nakazał, z hardości rozumu wodą ową wzgardził i przytaczać jej takiej mocy nie chciał (por. 2Krl 5:10-14). Aż go nauczono, iż potrzeba uniżyć się, a co każe Bóg przez sługi swe to czynić na wiarę się o mocy boskiej podnosząc".