Że dobre uczynki koniecznym są warunkiem przynależności do duszy Kościoła, jest to prawdą widocznie wynikającą już z nieodzowności wiary i łaski uświęcającej do zbawienia; tak pierwsza' jak i druga zmarnieje niechybnie bez współdziałania ze strony człowieka t. j. bez dobrych uczynków. Prawdę tę mimo jej oczywistości należy omówić osobno, bo stanowiła cna kamień obrazy i powód odstępstwa Lutra.
Kościół stosownie do prostych słów ewangelii "każde dobre drzewo wydaje dobre owoce" (Mt 7:17) naucza, że człowiek w stanie łaski uświęcającej dobre przynosi owoce, czyli uczynki zasługujące na wieczną nagrodę. Jakkolwiek uczynki te nieodzowne wymagają podłoża łaski uświęcającej, nie są one przez nią zdziałane, a to dla tego, że jest stanem (habitus), który duszę uświęcą, ale uczynków sama nie tworzy. Łaska, przez którą Bóg w porządku nadprzyrodzonym rozum nasz oświeca i wolę pobudzą do unikania złego i czynienia dobrego, nazywa się łaską posiłkującą; bez niej niczego ku zbawieniu chcieć, czynić i wykonać nie zdołamy, "albowiem to Bóg jest w was sprawcą i chcenia, i działania " (Fil 2:13).
Ponieważ "Bóg pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy" (1Tym 2:4), jasną jest rzeczą, że udziela tej łaski każdemu; nikt więc, czy to katolik, czy heretyk, czy poganin lub zatwardziały grzesznik nie jest wolny od obowiązku odpowiadania na natchnienia boże czynem! Łaska posiłkująca nie gwałci woli ludzkiej, zupełną jej zostawiając wolność. Jednak nie wolno opierać się i odtrącać ręki, którą nam Bóg bez naszej zasługi ku ocaleniu wiecznemu nam podaje, przeciwnie, należy poddać się, abyśmy kiedyś z dumą i pokorą mogli powiedzieć ze świętym Pawłem: "pracowałem więcej od nich wszystkich, nie ja, co prawda, lecz łaska Boża ze mną" (1Kor 15:10). W przeciwnym razie nie pozostaje nic innego, jak straszny wyrok wedle którego drzewo nie dające owocu dobrego będzie wycięte i w ogień wrzucone.
Celem dobrych uczynków jest utrzymanie i pomnażanie łaski uświęcającej, tj. wysłużenie wiecznej szczęśliwości. W jaki sposób ograniczone uczynki człowieka dopełnić zdołają tak nieskończonego zadania? Wiemy tylko tyle, że wartości wewnętrznej nie mają one z siebie, lecz z nieskończonych zasług Chrystusa, z którym przez łaskę uświęcającą złączeni jesteśmy jak latorośle z winną macicą. "Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić" (Jan 15:5).
Wyraźnie więc w myśl ewangelii potępił sobór trydencki naukę Lutra, jakoby wiara sama bez dobrych uczynków wystarczała do zbawienia (s. VI. can. 9).
Nauka reformatorów, że uczynki ludzkie żadnej nie posiadają siły zbawczej, jaskrawo się uwydatnia w liście Lutra do Melanchtona (1 sierpnia 1521 r.): "Bądź grzesznikiem i grzesz dzielnie, ale wierz jeszcze dzielniej i raduj się w Chrystusie. Grzeszyć trzeba, dopóki tu żyjemy. Wystarczy, że uznajemy baranka, który dźwiga grzechy świata. Od niego żaden grzech nas nie oderwie, choćbyśmy po tysiąc razy i jeszcze raz po tysiąc razy na dzień cudzołożyli lub mordowali". Zasadę tę określa Luter jako podstawę swej nauki w słowach: "Jeśli ta zasada upadnie, przegraliśmy sprawę"". W artykułach szmalkaldzkich tak ją podkreślają: "Na tym artykule polega wszystko, czego nauczamy przeciw papieżowi, szatanowi i całemu światu".
Stanowczo bronił Luter nauki, która, gdyby się przyjęła, zrujnowałaby wszelką moralność i pozbawiłaby miliony dusz środka nieodzownego do zbawienia, odrywając je od duszy Kościoła. Opatrzność kierująca dziejami ludzkości nie dopuściła do tego. Sprawiła, że protestantyzm, pokaleczony i rozbity dogmatycznymi sporami niezliczonych sekt, dla ratowania swej egzystencji siłą konieczności cały swój wpływ zwraca ku dobrym uczynkom, odrzuciwszy wpierw ową walną zasadę Lutra, którą tenże uzasadniał swe odstępstwo. Stąd urosły nagle, jak grzyby po deszczu te niezliczone instytucje dobroczynne, które z głębi duszy szanuję i nieraz podziwiam. Ale zwracam uwagę na to, że ta piękna i płodna ewolucja protestantyzmu jest porzuceniem właściwej mu zasady religijno-etycznej i przejściem do wręcz przeciwnej zasady katolickiej. To przyjęcie katolickiego pierwiastka jest tak zupełne i tak widoczne, że nawet od powtarzania zewnętrznych form katolickich ustrzec się nie umie. Nie tylko zakładają się szpitale, ochrony, szkoły, ale dla ich obsługi urządzają się niby zakony, podpatruje się u katolików i naśladuje ile się da regułę, porządek dzienny, niektóre ćwiczenia duchowne, nawet habity! Będąc niedawno temu w Berlinie, dziwiłem się, że co chwila spotykam siostrzyczki nasze w zakonnych czepkach - a to były diakonisy. Wszedłszy do jednego z ich domów zastałem je przy czytaniu Tomasza a Kempis. W Anglii pokazywano mi klasztory protestanckie, gdzie godzinami adorowano Najświętszy Sakrament (nie wierząc w rzeczywistą obecność Chrystusa) i praktykowano otwieranie sumienia z przewodnictwem duchowym. Ostatecznie, jak powiedziałem, protestantyzm tym żyje, że choć może w teorii stoi przy swoim, jednak w praktyce odstąpił od swych pierwotnych podstaw i oparł się na katolickich. Wrócił więc do zasady katolickiej potępianej przez Lutra i wrócić musiał, jeśli nie chciał swych członków pozbawić możności przynależenia do duszy Kościoła, a tym samem odciąć im drogę do nieba.