Rzymskie Martyrologium
Śpiewaj z nami GODZINKI
Z Bogiem - rozmyślania dla świeckich
Wspólnota modlitewna
Przed tysiącem lat

Podobnych budujących przykładów można bez liku przytoczyć z wieków następnych, bo śmierć w każdym czasie i miejscu przeprowadza swe żniwo, a Kościół zawsze i wszędzie może się poszczycić świętymi członkami. Szczególnie jednak obfitą a wzniosłą naukę prawdziwie dobrej, prawdziwie chrześcijańskiej śmierci dają wieki średnie. Według światła wiary urządzali wyznawcy Chrystusa w swoim życiu wszystko; w blasku tego światła odbywało się i przejście ich do wieczności.
Proste a tak głęboką wiarą owiane są słowa starej kroniki: "Opowiedzieliśmy, jaki żywot wiódł św. Richarius, przychodzi kolej na opisanie śmierci tego sprawiedliwego. Jednak nie można nazwać śmiercią tego, co jest właściwie dniem urodzin dla Świętego, bo umierając światu, urodził się dla Chrystusa. Nie jest stosowną rzeczą miłować te krainy śmierci i ociągać się z zawinięciem do portu, skoro się poznało niebezpieczeństwa morza. Raczej wypada się cieszyć ze Świętym, że uniknął rozbicia na morzu świata, a teraz bezpieczny i ukoronowany żyje z Chrystusem, na zawsze ocalony i szczęśliwy. Nie o śmierci więc mówić będziemy, tylko o przejściu Ojca naszego na świat drugi, który, zawsze tym światem gardząc, to przejście miał przed oczyma". Takie zapatrywanie się na śmierć było powszechne w wiekach średnich; nie widziano powodu do trwogi przed nią, bo w świetle wiary widziano w niej wstęp do życia lepszego, wyższego, w którym cała obfitość szczęścia. Po uwadze powyższej opowiada kronikarz, jak Święty kazał sobie z całym spokojem na dzień przed śmiercią trumnę przygotować, jak zarządził skromny swój pogrzeb, po czym modlił się i dzięki czynił Panu Bogu, zasilił na drogę Ciałem i Krwią Pańską i wśród modlitwy i dziękczynienia uleciał duch czysty z ciała, by już bez przeszkód i w szczęściu Pana swego uwielbiać na zawsze. Przytoczymy jeszcze kilka podobnych wypadków, zebranych w cenionym dziele, sławiącym wieki średnie. Wśród czteroletniej ciężkiej choroby starał się opat Gervinus (+ 3 marca 1075) jak najwierniej służyć Panu Bogu; nic nie mogło w nim ostudzić miłości Bożej. W święto Matki Boskiej Gromnicznej z wielkim tylko wysiłkiem mógł dokończyć Mszy św.; do celi musieli go już odprowadzić dwaj towarzysze zakonni. Dziękując za tę pomoc, powiada: "Drodzy moi synowie, wiedzcież, że otrzymałem dzisiaj od Marii pozwolenie na odjazd". Pytają go, dokąd to zamierza się udać. "Dokąd? pytacie. Otóż na to miejsce, które było zawsze celem moich pragnień i przedmiotem moich modlitw przed Bogiem". Gdy z początkiem postu choroba czyniła szybkie postępy, zwołał ks. Gervin starszych braci zakonnych i kapłanów, wyraził im swą radość, że w czasie, wyznaczonym na post i pokutę, ma zejść z tego świata i polecał się modlitwom. Z największą pokorą, która słabostki ludzkie poczytuje sobie za wielkie występki, ze skruchą, która obecnych do łez pobudziła, wyznawał swe grzechy; po czym wzmocniono go łaskami sakramentalnymi. Na zapytanie, gdzie pragnie być pochowanym, odpowiedział, że zostawia to woli braci zakonnej. Gdy długo nalegano, mówi z głęboką pokorą: "Powiem wam tedy, jakie tu jest moje życzenie, ale wy tego nie zechcecie spełnić. Otóż przywiążcie sznur do nogi trupa, wywleczcie go i rzućcie na kupę gnoju. Na lepszy pogrzeb nie zasłużyłem". Prosił następnie o łaskę, by mógł w kościele św. Richeryusa życie swe zakończyć. Gdy się śmierć zbliżała, spełnili bracia to życzenie: złożyli go na szacie pokutnej przed ołtarzem św. Jana Chrzciciela. Zaczęto odmawiać modlitwy za konających, w których chory, mimo wielkiego wycieńczenia, także brał udział. Gdy modlono się: "Sancta Maria, ora pro eo", dodał od siebie: "In morte". Na wezwanie w litanii, skierowane do św. patrona kościoła: "Sancte Richari, ora pro eo", zalał się łzami, wezwanie powtórzył i odtąd już zachował spokój. Odmawiano dalej: "Commendatio animae"; przy słowach: "Suscipiat te Christus" uleciała dusza pokornego Gervina do lepszej ojczyzny.
O ostatnich chwilach życia Turketula, opata w Crowland, opowiada inny znów kronikarz: czuł nadchodzący już koniec, bo wyczerpany był wiekiem i pracą. Widząc, że mało mu już zostaje czasu na zbieranie zasług, oddawał się z większą jeszcze gorliwością modlitwie i czuwaniu; święte tajemnice sprawował z jak największym żarem ducha; rozdzielał hojne jałmużny; zbierał resztki sił, by odwiedzać szkoły i dawać młodzieży zachętę do dobrego; jak mógł, niósł pomoc słabszym jeszcze od siebie zakonnikom. Wreszcie i po niego śmierć zapukała. Było to w roku 975, po uroczystości św. Apostołów Piotra i Pawła, kiedy go gwałtowna napadła febra. Czwartego dnia choroby wezwał wszystkich kapłanów zakonnych w liczbie 47 i 4 braciszków i, zdając sprawę z swego zarządu, przedstawił stan klasztoru. Załatwiwszy się z ludźmi, uporządkował sprawy z Panem Bogiem i przyjął z jak największym nabożeństwem Sakramenty św. Potem ujął oburącz krucyfiks, całował go wśród łez i westchnień i do każdej z ran zwracał się ze słowy tak gorącymi, tak pełnymi nabożeństwa, że obecni ze wzruszenia obfitymi zalewali się łzami. Wzniosła ta scena została im na zawsze w pamięci. Na dzień przed śmiercią pożegnał braci krótką przemową, a w dzień przeniesienia relikwii św. Benedykta przyłączyła się dusza jego do rzeszy wybranych (+ 12 lipca 975).
O śmierci św. Adalharda, opata w Corvey w IX w., opowiada Paschazius Radbertus (w 831 r.). Mimo osłabienia, odprawiał Przenajświętszą Ofiarę codziennie aż do swego zgonu; w dniu, poprzedzającym śmierć, aż dwa razy kazał. Czując bliski koniec, z oczami i rękami wzniesionymi w górę, odmawiał kantyk pożegnalny Symeona: "Nunc dimittis"; po czym prosił, by się spełniła względem niego wola Boża; z całą powagą wiary dawał wyraz radości, że dobija do portu szczęśliwości wiecznej. Z pogodnym, jaśniejącym radością obliczem przeszedł do lepszego żywota, tuż po północy, właśnie kiedy Nowy Rok świtał (+ 826 r.)
Znany jasny koniec żywota doktora anielskiego, św. Tomasza z Akwinu. W ciężkiej chorobie opuszczają go siły, on przecież nie ustaje w pracy, zabiera się do wyjaśnienia "Pieśni nad pieśniami". Tak gotuje się dusza jego do opiewania chwały swego Oblubieńca w niebie. Gdy mu przynieśli Najśw. Sakrament, prosi, by go zniesiono z łóżka i złożono na ziemi i wtenczas to, czyniąc wyznanie wiary, wyśpiewać miał prześliczny ów hymn: "Adoro Te devote, latens Deitas" (+ 7 marca 1274 r.)
Bardzo budująca śmierć, jak i cały żywot św. patriarchy Franciszka z Asyżu (+ 1226 r.). Wierny uczeń Ukrzyżowanego, mógł zwłaszcza przed śmiercią powtórzyć: "A ja, nie daj Boże, abym się chlubić miał, jedno w krzyżu Pana naszego, Jezusa Chrystusa, przez którego mnie świat jest ukrzyżowany, a ja światu" (Gal. 6, 14). Na widok nieznośnej boleści, jaka go do łoża przykuła, zachęcał go brat zakonny: "Proś Pana Boga, Ojcze, aby tej choroby ulżył, bo widzę, jako ciężka nad tobą ręka Jego". A on, spuściwszy się z łóżka, na ziemię padł i ziemię całując, mówił: "Dziękuję, Panie, za te boleści; jeszcze ich stokroć więcej przydaj, tylko żeby się upodobanie Twoje na mnie spełniło". Kazał się następnie przenieść do kościoła, zwanego Porcjunkulą, pragnąc tam ducha Bogu oddać, gdzie najprzód łaskę i oświecenie wziął; pozbył się nawet ubrania, by, nic nie mając własnego, umierał jako prawdziwie ubogi; serdecznie napominał braci do cierpliwości, ubóstwa i świętej wiary Kościoła rzymskiego, a złożywszy ręce na krzyż, błogosławił im mocą Ukrzyżowanego. Przyjąwszy nabożnie święte Sakramenty, prosił, by mu czytano Mękę Pana Jezusa według św. Jana. Po chwili zaczął odmawiać ps. 141: "Głosem moim wołałem bo Pana" i po słowach: "Na mnie czekają sprawiedliwi, aż mi nagrodzisz", przeszedł bo ich grona (Skarga: Żywoty Świętych, 4 paźdz.).
Jak uroczy zachód pogodnego dnia, tak piękną była śmierć ludzi w wiekach średnich, żyjących w blasku słońca żywej wiary. Obnosi się to nie tylko bo owych przybytków, gdzie biło światło wiary i rozchodziło szeroko, ale i bo pałaców pańskich i do chat ubogich. Chociaż kilka przykładów. Opat z St. Denis opisuje zachowanie się króla Ludwika VI (Tłustego) wśród choroby, którą uważał za śmiertelną. Pragnął pobożny ten książę umrzeć wśród zakonników w opactwie St. Denis, gdzie go wychowano; jednak choroba uniemożliwiała mu odbycie tej podróży. Wezwał więc biskupów i opatów ze swego otoczenia i przed nimi odbył spowiedź; następnie rozdał swe skarby, nawet urządzenie domu aż do opon, które osłaniały łoże królewskie, na rzecz kościołów i szpitali. W ten sposób chciał naśladować - jak mówił - ubóstwo i ogołocenie się ze wszystkiego swego Mistrza, który umarł na krzyżu. Mimo gwałtownych dolegliwości choroby, zachował spokój i cierpliwość; owszem, cieszył tych, którzy go odwiedzali. Dla zaopatrzenia się na drogę bo wieczności, kazał się zanieść do kaplicy, gdzie długo na klęczkach się modlił, chociaż tak był osłabiony, że musiano go podtrzymywać. Zwrócił się bo syna i napominał go, by okazywał się zawsze dobrym księciem, by był obrońcą Kościoła, przyjacielem ubogich, a nikomu krzywdy nie wyrządzał. Po tym prawdziwie chrześcijańskim testamencie zrobił wyznanie wiary z dokładnością świadczącą o wielkiej znajomości jej zasad. Teraz podano mu Wiatyk św. Po jego przyjęciu znacznie uczuł się pokrzepionym i wrócił do swojej sypialni. Opat Inger nie mógł się od łez powstrzymać, patrząc na króla, leżącego na prostym łożu, ogołoconym ze wszelkich ozdób. Na to powiada chory, że raczej cieszyć się należy i dziękować Bogu za myśl, jaką go natchnął dobrowolnego ogołocenia się ze wszystkiego i przyjęcia w takim stanie śmierci. Po kilku dniach odzyskał pobożny król zdrowie i mógł pojechać do St. Denis, by podziękować Panu Bogu wśród gorącej modlitwy za tę łaskę. Gdy później wreszcie śmiertelna choroba nadeszła, kazał ten prawdziwy chrześcijanin rozłożyć dywany, posypać je popiołem i na nich się złożyć. Leżąc jako pokutnik i znacząc się na daleką drogę krzyżem Pańskim, skończył swą ziemską pielgrzymkę (+ 1 sierpnia 1137).
W podobny sposób dokonał żywota w r. 1272 Henryk III, król angielski. Odbył najprzód tajemną, a potem publiczną spowiedź przed obecnymi prałatami i zakonnikami, zrobił wyznanie wiary i, leżąc na popiele, oddał Bogu ducha.
O śmierci Karola V, króla francuskiego, opowiada Chrystyna z Pisan. Wśród choroby nie okazywał wcale zniecierpliwienia; gdy cierpienia więcej dolegały, wzywał pomocy Bożej, opieki Najśw. Panny i Świętych. By sprawić pociechę swemu otoczeniu, dźwigał się codziennie z łoża i zasiadał bo stołu. W dzień swego zejścia polecił przynieść sobie koronę cierniową (przechowują ją w Paryżu w tzw. Sainte Chapelle), w której cierpiał Zbawiciel i koronę królewską. Słowami, tchnącymi żywą wiarą i najgłębszą czcią, oddał hołd koronie, w której Król świata dokonał dzieła zbawienia; wykazywał następnie, jak korona królewska jest źródłem niepokojów dla serca i sumienia, jak wielkim jest niebezpieczeństwem dla duszy tych, co ją noszą. Do obecnych przemawiał z taką pobożnością, z uczuciami tak wielkiej wdzięczności względem Pana Boga, że wszyscy aż do łez byli poruszeni. Po wysłuchaniu Mszy św. przyjął Sakramenty św. i udzielił synom i obecnym swego błogosławieństwa. Prosił, by mu czytano ewangelię św. Jana o Męce Pana Jezusa. Przy jej końcu oddał ducha w ręce Ojca Niebieskiego (+ 16 września 1380).
Jeszcze jeden przykład z dworu królewskiego, nam szczególnie drogi. O św. Kazimierzu pisze ks. Skarga (Żywoty Świętych, 4 marca): "Gdy ciężka, już ostatnia niemoc nań padła w Wilnie, wszystkiego nabożeństwa, ile słabość zdrowia dopuściła, przyczyniał. Na śmierć się już pilnie gotując, a od wszystkiej miłości świata tego i jego niestatecznego szczęścia się oddalając, żadnej rzeczy nie miał, która by tu jego myśl i chęci zabawić i zatrzymać mogła. Z wielkim pragnieniem do Chrystusa się kwapił, opatrując się Sakramentami i kapłańskimi namowami i pociechami. W tej niemocy, gdy lekarze takim mu sposobem zdrowie obie?ywali, jeśliby czystości odstąpił, on nie tylko panieńskie i dziewicze serce, ale i męczeńskie pokazał, gromiąc lekarza, a mówiąc: "Tego nigdy nie uczynię, abym dla doczesnego zdrowia Pana Boga gniewać, Jego rozkazanie przestępować i łaskę Jego tracić miał'". "Cóż większego - pyta Skarga - męczennicy oni dla swej korony niebiańskiej na placu ważyli? Gdy im mówiono: Albo Chrystusa odstąpcie, albo zdrowie dajcie - oni, grzechu się i obrazy Bożej bojąc, woleli umierać i zdrowie tracić. Tak ten niekrwawy męczennik równym się stał krwawym towarzyszom swoim, gdy utratę życia swego dlatego obierał, aby Chrystusa, Boga swego, nie rozgniewał. Straszniejszy mu był grzech, aniżeli śmierć. Opowiedziawszy dzień śmierci swej tym, którzy mu służyli, mękę Pana swego wspominając, a krucyfiksem, który w ręku trzymał, mocy piekielne odpędzając, ducha, Panu Bogu poleciwszy, wypuścił dnia 4 marca 1484, lat mając 25".
Nawet rycerze średniowieczni, w których sercach, wśród okropności i przygód rzemiosła wojennego, mogły się zatrzeć zasady wiary, okazują się przy zgonie, jak byli i za życia, głęboko wierzącymi. Jan Hunyady, wojewoda siedmiogrodzki, dzielny wódz wojsk węgierskich i oswobodziciel kraju z rąk tureckich, uważał się za niegodnego, by Król królów wszedł do jego domu; kazał się więc zanieść do kościoła, gdzie z największą czcią przyjął Najśw. Sakrament. Podobnie postąpił Priuli, sławny doża wenecki. Po Komunii św. zakończył żywot swój wśród słów: "Panie, w ręce Twoje polecam ducha mego i mój naród". Według zasad wiary postępowano w życiu i przy śmierci i w innych także stanach. Homobonus, żonaty kupiec w Kremonie, umarł w r. 1197, jakby świątobliwy jaki zakonnik. Według swego zwyczaju, przybył nocą do kościoła św. Idziego, zupełnie zdrowy. Przed Ukrzyżowanym modlił się gorąco aż do rana. Gdy kapłan zaintonował: "Gloria in excelsis" - wyciągnął mąż święty ręce w formie krzyża i spokojnie życie zakończył. W Rzymie żył św. żebrak, Serwulus, chromy od urodzenia. Przynoszono go przed kościół św. Klemensa, gdzie prosił o jałmużnę, a otrzymaną z innymi biednymi się dzielił. Pielgrzymów i ubogich prosił, by mu czytali Pismo św. i psalmy z nim odmawiali. Przed śmiercią, wśród modlitwy, odprawianej wspólnie z obecnymi, odzywa się nagle: "Wstańmy; czy nie słyszycie śpiewania w powietrzu?"- i zaraz życie zakończył (w 590 r.) Dosyć jednak tych przykładów z średniowiecza; raczej wypada podnieść pewne charakterystyczne, przejęte z klasztorów zwyczaje, których się trzymano w ciężkiej chorobie. Przede wszystkim przy łożu chorego stawiano wizerunek Ukrzyżowanego, by miał i wzór do cierpliwego znoszenia dolegliwości, a zarazem i wskazówkę, gdzie ma szukać pociechy. Zapalano woskową świecę, która wyobrażać miała Chrystusa, prawdziwą światłość świata. Kto idzie za Nim, trzyma się Jego zasad, nie chodzi w ciemności, ale będzie miał światłość żywota. Gdy zbliżała się chwila konania, posypywano ziemię popiołem i składano na niej chorego. Dawano w ten sposób wyraz przekonaniu, że chory śmierć przyjmować winien w duchu pokuty, a umierać z żalem za grzechy. Przydarzało się dosyć często, że chory przywdziewał suknię zakonną. Zwano takich "monachi ad succurrendum", tzn., że przyjmowano ich do grona zakonników, z obowiązkiem wspierania ich dusz modlitwą. O zaopatrywaniu chorych zawczasu św. Sakramentami nie ma potrzeby się rozwodzić, bo do tego w czasach wiary największą przywiązywano wagę. Z tego też powodu uważano za święty obowiązek ostrzec chorego o niebezpieczeństwie śmierci, jakiegokolwiek byłby stanu czy godności. Na przykład Ludwik XI, król francuski, przebywał na swoim warownym zamku w Plessis. Służbie, nawet synowi dostęp był utrudniony; dochodziło się doń po schodach, wyrąbanych w murze. Mimo tych trudności, doszedł do tego mieszkania śmiały głos Kościoła, wzywający króla, by się na śmierć gotował. Także wojowniczego króla angielskiego, Edwarda III, przestrzegł kapłan o zbliżającej się śmierci, bo w chorobie wszyscy go opuścili, a dawni pochlebcy obdzierali ze wszystkiego tak, że nawet pierścień królewski z palca mu ściągnęli. Napomnienie poskutkowało, bo król wśród łez szczerego żalu w Sheene dokonał żywota, wzywając szeptem imienia Jezus. Godzi się jeszcze zauważyć, jak wobec zbliżającej się śmierci zachowywali ówcześni ludzie zupełny spokój i pogodę ducha. Św. Kathberth rozprawiał przed śmiercią o cnotach; św. opat Sturm na prośbę swej braci, by po śmierci modlił się za nimi, odpowiedział z całą swobodą, jakby jeszcze nie wypuszczał z rąk pastorału opackiego: "Owszem, tylko się okazujcie godnymi tego; tak żyjcie, bym mógł za wami skutecznie się wstawiać". I tu mamy dosyć do naśladowania. Wiara głęboka niech nas pouczy o znaczeniu śmierci i usposobi na tę chwilę należycie, a zwłaszcza natchnie prawdziwą pokutą. "Niech umrze dusza moja śmiercią sprawiedliwych" (Liczb. 23, 10).

wstecz | spis treści | dalej