"Gdzie ty pójdziesz, tam ja pójdę, gdzie ty zamieszkasz, tam ja zamieszkam, twój naród będzie moim narodem, a twój Bóg będzie moim Bogiem." (Rut 1, 16).
Opowiada księga Rut, jako Elimelech z żoną swą Noemi czasu głodu udał się do ziemi Moab i tam zamieszkał. Tam też umarł i umarli dwaj jego synowie, którzy się z Moabitkami pożenili. Kiedy się tedy Noemi dowiedziała, że klęska głodowa już minęła, postanowiła wrócić do ojczyzny. Ruszyła w drogę w towarzystwie synowych. Na granicy moabskiej pożegnała je i kazała im wrócić. Jedna z nich wróciła, druga jednak, Rut, nie chciała swej świekry opuścić, ale rzekła: "Nie nalegaj na mnie, abym opuściła ciebie i abym odeszła od ciebie, gdyż: gdzie ty pójdziesz, tam ja pójdę, gdzie ty zamieszkasz, tam ja zamieszkam, twój naród będzie moim narodem, a twój Bóg będzie moim Bogiem".
Często kładzie się te piękne słowa w usta oblubienicy, gdy ma opuścić dom rodzicielski, by pójść za obranym oblubieńcem, z którym się już przysięgą małżeńską związała.
Słowa Rut: "twój Bóg będzie moim Bogiem" mogą być jednak przez oblubienicę tylko w tym znaczeniu wypowiedziane, że dla szczęścia w małżeństwie nieodzowną jest jedność przekonań religijnych, - nigdy zaś nie mogą wyrażać zasady, że z miłości dla oblubieńca wolno zmieniać religię. Rut mogła te słowa i w tym znaczeniu wypowiedzieć, bo jako żona Izraelity poznała prawdziwego Boga i postanowiła pozostać mu nadal wierną. Natomiast byłoby zbrodnią przez wzgląd na oblubieńca porzucać wiarę prawdziwą.
Słowa te bowiem w prosty a głęboki sposób wyrażają uczucie miłości, która nieodwołalnie chce się z wybranym tak ściśle połączyć, iżby oboje, według wyrażenia Boskiego byli już tylko jedno. Miłujący pragnie sam być wyłącznie własnością umiłowanego i z jego strony tego samego się spodziewa. "Chcę cię miłować i to ciebie wyłącznie, i ponad wszystkich. Chcemy do siebie należeć, żyć jedno dla drugiego, dzielić ze sobą radość i cierpienie. Chcemy dochować sobie wierności aż do grobu i poza grób". Taką jest mowa kochających się dusz. Gdy prawdziwa miłość raz komuś swe serce oddała, nie może i nie chce nigdy więcej od niego się odwrócić. A jeśliby się sprzeniewierzyła, to tego nigdy nie zapomni, a niewierność stanie się dla niej nigdy nie gojącą się raną, nigdy nie wysychającym źródłem bolesnych wyrzutów sumienia. Bo istotną cechą miłości jest wierność.
Wierność to jedna z najszlachetniejszych i najwspanialszych cnót. O człowieku, który ją posiada, mówi się: "to złota dusza". Można się o nią oprzeć w jakimkolwiek położeniu, liczyć na nią i na niej budować a być pewnym, że się nie dozna zawodu. I właśnie ta wierność w małżeństwie, która przetrwa wszelkie trudności, która potrafi się oprzeć wszelkim pokusom, która szczęścia swojego szuka tylko w małżonku i przy nim, która jest odbiciem wiernej miłości, jaka łączy Chrystusa z Kościołem - stanowi podwaliny wielkiego i głębokiego szczęścia małżeńskiego i rodzinnego. Bo ani się zachwieje w zmiennych kolejach życia, ani się nie zrazi usterkami i błędami małżonka, ani się nie załamie pod nawałem namiętności. A ponieważ wierność tak jest piękna i wspaniała, ohyda niewierności tym jest okropniejsza. A jeżeli to odnosi się do każdej niewierności, to szczególniej do wiarołomstwa w miłości, bo w niej chodzi o najistotniejsze szczęście człowieka.
Jest w tym naprawdę coś oburzającego, gdy młody człowiek lekkomyślnie igra z miłością. Nigdy charakter szlachetny i sumienny nie będzie chciał miłości wywoływać i budzić nadziei, gdy nie jest zdecydowanym uczuciom tym odpowiedzieć. Nie wolno bawić się i igrać z tym, co między dwojgiem młodych serc może być najświętszego i najpiękniejszego, - z miłością oblubieńczą. Gdzie chodzi o całe życie i szczęście człowieka, którego się o miłości zapewnia, tam nieszczerość i udawanie byłoby zbrodnią. Niejedno serce zostało złamane, niejedno życie zwichnięte, niejedno szczęście zburzone, bo się wywołało gorące przywiązanie, które się potem lekkomyślnie zdradziło. Więc tylko po najgłębszym namyśle wolno ubiegać się o czyjąś miłość. Większym jeszcze pogwałceniem sumienia jest wiarołomstwo w małżeństwie. To zdrada najświętszej obietnicy, spotykająca się u ogółu ludzkości z napiętnowaniem i pogardą. Podobnie jak prawo mojżeszowe, tak wiele pogańskich społeczeństw karało cudzołóstwo śmiercią. To też niezawodnie smutnie świadczy o poziomie moralnym czasów dzisiejszych, że najnowsze sztuki sceniczne i powieści nie tylko ośmielają się przedstawiać wiarołomstwo małżeńskie jako słabostkę niewinną, godną zainteresowania lub nawet rodzaj bohaterstwa - lecz że im to właśnie zjednywa najwięcej widzów i czytelników. Poszanowanie własnej godności powinno już samo powstrzymać ludzi od uczęszczania na takie widowiska i od czytania podobnych książek. Uczciwy człowiek chętnie zrezygnuje z rozrywki, która mu każe wyobraźnię zaprzątać tego rodzaju brudem, bo nie pozwoli sobie wydrzeć swych szczytnych pojęć o małżeństwie i miłości. Kto zaś na takie wyrzeczenie zdobyć się nie chce, ten powoli zatraca w sobie naturalny wstręt do niegodziwości; przestaje uznawać w takich upadkach cokolwiek hańbiącego - a intrygi miłosne stają się dla niego coraz bardziej pociągającym przedmiotem zainteresowania. Gdy potem obudzi się w sercu jakaś skłonność, albo nadarzy się sposobność do grzechu, wtedy opór moralny wystawiony bywa na ciężką próbę, a doświadczenie smutno poucza, że większość nie wychodzi z niej zwycięsko. Kto trochę bodaj zna życie, tego zgrozą przejmuje straszliwa potęga namiętności, która już przyprowadziła ludzi bezliku do czynów, których by ci sami ludzie krótko przedtem ani w myśli przypuścić nie chcieli. Dlatego nie można dość zalecić ostrożności, jaką należy zachować, gdy zauważymy, że jakaś inna osoba zaczyna na nas robić wrażenie, że jakaś skłonność do niej zakrada się do naszego serca. To całkiem ludzka rzecz, że coś takiego człowieka nachodzi. Lecz komu jego szczęście małżeńskie drogie i miłe, niech przed takim uczuciem czym prędzej się zabezpiecza. Nie dajmy się także nigdy podejść złudzeniu, że to tylko przyjaźń, która nas skłania do bliższego przestawania z jakąś osobą. Jakżeż prędko taka przyjaźń rozluźnia małżeństwa! Przyjaźń skłania do wzajemnych wynurzeń, te zaś potęgują skłonność, a zarazem powodują pewne oziębienie miłości małżeńskiej - i już po szczęściu i po wierności. Dla wielu to stanowiło początek nieszczęścia i zguby, że znaleźli kogoś, z którym się łatwo zrozumieli, może łatwiej niż z mężem lub żoną
Nie masz chyba większej goryczy dla serca kochającego, niż spostrzeżenie: "Już mnie nie kocha, jak dawniej". Z odkryciem, że mąż, czy żona kogo innego kocha, schodzi słoneczne szczęście do grobu na zawsze. Jak przymrozek w noc wiosenną niszczy całe bogactwo kwiecia z przywiązaną do nich nadzieją - tak lodowaty szron tego doświadczenia niweczy pączki i kwiecie w ogrodzie pożycia małżeńskiego. Miłość jest zazdrosna. Żąda serca ukochanego całkowicie dla siebie i nie godzi się na żaden podział. To też dla takiego serca musi być rzeczą wprost straszną ujrzeć się zawiedzionym i zdradzonym w tym, kogo ukochało, komu w zupełności zawierzyło, komu się ze wszystkim i całkowicie oddało. Z jakimś szalonym bólem wstrząsa nim myśl, że musiało komuś innemu ustąpić pierwszeństwa, a świadomość, że się jest złączonym, węzłami nierozerwalnymi z człowiekiem, którego się kochało, i którego by się jeszcze kochać pragnęło, ale którym się gardzić musi - działa wprost druzgocąco. Zamiast błogiej niebiańskiej radości w sercu - nagle głuche rozpaczliwe przeczucie nieuniknionej przyszłości bez cienia pociechy! Z dziecięcą ufnością położyło się całe szczęście życia na jedną kartę i poznało się nagle, że się padło ofiarą gracza, który używał kart fałszywych.
Nie trzeba zapominać, że dla chrześcijan rozwodu niema. W Starym Testamencie pozwolił Bóg Żydom przez Mojżesza "ze względu na zatwardziałość serc" - z ważnych powodów dawać list rozwodowy. "Od początku tak nie było" - powiedział Chrystus (Mat. 19, 8) i przywrócił dawny ideał. Owszem, wyraźnie napiętnował jako cudzołóstwo już samo dobrowolne pożądanie w sercu cudzej żony. Chrześcijańskim małżonkom nie powinna tedy ani w głowie powstać myśl o możliwości rozwodu i połączenia się z inną osobą. Dla nich jest rzeczą raz na zawsze rozstrzygniętą i skończoną, że ich nic innego, tylko sama śmierć rozłączyć może. Wszelką inną myśl powinni już z góry wykluczyć jako daremną i bezprzedmiotową. Niewątpliwie może w pewnych warunkach życie w łączności z małżonkiem, który okazał się niegodnym miłości, wymagać od niego niejednokrotnie wielkich i ciężkich ofiar; mogą zachodzić przyczyny, dla których jedno z małżonków będzie uprawnione wieść życie osobno, oczywiście bez zawierania innego małżeństwa; mogą nawet w poszczególnym wypadku okoliczności tak się złożyć, że będzie uchodziło za rzecz bardzo wskazaną, by jedna lub obie strony zawarły nowe małżeństwo - ale dobro ogółu wymaga stanowczo niedopuszczenia żadnego wyjątku, utrzymania jedności i nierozerwalności małżeństwa wszędzie i zawsze.
Już sama natura tej miłości i tych węzłów, jakie łączą małżonków ze sobą, jest tego rodzaju, że wyklucza wszelką zmianę osób.
To ubliżałoby po prostu godności ludzkiej. Nadto nierozerwalność małżeństwa ma niesłychanie doniosłe znaczenie dla utrzymania zgody między małżonkami. Bo nie tyle uczucia, skłonności, lecz mocna, głęboka miłość, objawiająca się w poszanowaniu i wza jemnej życzliwości, stanowią o szczęściu małżeńskim. Taka miłość zaś jest wpływem nieodwołalnego postanowienia, które w tysiącznych warunkach i okolicznościach przeprowadzane być musi i to bez względu na różnice zapatrywań, na błędy i niedomagania, które wśród ludzi są nieuniknione. Gdyby istniała możliwość rozwodu, to by się o nim w małżeństwie aż nazbyt często i z byle jakiego powodu myślało, we formie pogróżek mówiło i w czyn go wprowadzało, jak o tym wymownie świadczy statystyka rozwodów. Natomiast przeświadczenie małżonków, że są ze sobą połączeni nieodwołalnie, jest dla niezliczonych małżeństw najdzielniejszą pobudką, by we wszystkich kłopotach i nieporozumieniach znaleźć przecież drogę do zgody i pojednania. Nierozerwalność małżeństwa rodzi zatem ową mocną wolę wzajemnego wyrozumienia, bez którego o wspólnym pożyciu mowy być nie może.
Dobro dzieci wymaga przede wszystkim, by rodzice, którym zawdzięczają życie, troszczyli się także o ich wychowanie. Zazwyczaj tylko własny ojciec i własna matka mają zdolność do tej bezinteresownej, ofiarnej miłości. Dostatecznie wykazuje to doświadczenie, że gdy po śmierci jednego z małżonków ktoś inny zajmie jego miejsce, rzadko tylko miejsce to całkowicie wypełnić potrafi. Brak tam będzie bowiem zawsze tego, czego najlepsza wola w zupełności nie zastąpi, to jest wrodzonej miłości do własnego ciała i własnej krwi.
Ku temu Kościół katolicki daje owo wzniosłe pojęcie o małżeństwie, a przez swe środki łaski potrzebną moc, by w największych trudnościach nie upaść. Tak tedy zakaz rozwodu wprowadził Chrystus na nowo w stosunki ludzkości w obronie jej najżywotniejszych interesów - a Kościół jest z Jego woli tego zakazu najwierniejszym stróżem. Nigdy nie dopuścił, by prawnie zawarte i dokonane małżeństwo mogło być kiedykolwiek rozwiązane. Wolał patrzeć na oderwanie się całej Anglii, niż zezwolić, by król Henryk VIII opuścił swą prawowitą małżonkę a pojął inną.
Niechże tedy chrześcijańscy małżonkowie z największą troskliwością unikają wszystkiego, co by mogło zakłócić ich pokój i szczęście, a nawet co by mogło choćby tylko myśl o niewierności w ich umysłach obudzić. Niech chętnie wyrzekają się tego rodzaju rozrywek i zabaw, gdzie igra się z miłością i wiarą małżeńską; niech wystrzegają się wszelkiej poufałości z inną osobą i niech baczą, by nawet cień podejrzenia przeciwko nim nie mógł powstać. Niech oboje będą dla siebie nawzajem najmilszym i najdroższym, co mają na ziemi, niech jedno drugiemu stara się przypodobać i radość sprawiać a nic na świecie nie powinno być w stanie wprowadzić rozdźwięk w ich miłości.
Ale nie powinni także nigdy przypuszczać nieuzasadnionego podejrzenia o niewierność. Byłoby bowiem ciężką krzywdą drugiemu niewierność zarzucać, lub chować tego rodzaju podejrzenia, jeśli się nie ma bardzo pewnych i bardzo obciążających dowodów. Miejmy dla drugiego tyle ufności, ile jej żądamy dla siebie!
Z dumą szlachetną winni małżonkowie, za przykładem św. Ludwika, wskazywać na swój pierścień ślubny ze słowami; "Oprócz tej miłości nie znam żadnej innej".