"Nie może złe drzewo rodzić owoców dobrych" (Mat. 7, 18).
Nowoczesna wiedza dostarczyła na podstawie licznych doświadczeń niezbitych dowodów, że w świecie roślinnym właściwości różnych odmian przy krzyżowaniu przechodzą drogą dziedzictwa według stałych prawideł tak, że znając ich cechy zasadnicze można z całą pewnością oznaczyć, jakie będą wszystkie rośliny pochodne. Najwybitniejsi badacze zakresu dziedziczności zapewniają nas na podstawie długich i rozległych badań, że podobne prawa odnoszą się i do rodzaju ludzkiego. Każdy człowiek odziedziczył po swych rodzicach pewne właściwości, które tamci również przez swych rodziców odebrali w spuściźnie po swych praojcach, a które znowu każdy przekazuje swym potomkom. Stąd drogą dziedzictwa wiele z najlepszych przymiotów może przechodzić z pokolenia na pokolenie, tą samą drogą jednak może sączyć się i zatruwać pokolenia najstraszniejsza trucizna, kryjąca w sobie zarazki tak fizycznych jak i moralnych chorób, kalectw i zwyrodnień. Zgrozą przejmują nieraz statystyczne cyfry, stwierdzające jaki bezmiar nieszczęścia może na całe setki ludzi spłynąć z jednego małżeństwa. I tak sprawdzono, że wśród 709 potomków jednej osoby złych obyczajów znajdowało się 64 umysłowo chorych, 174 publicznych nierządnic, 196 dzieci nieślubnych, a 77 zbrodniarzy, wśród nich 12 morderców; 142 musiały być utrzymywane przez gminy.
Niebezpieczeństwo dziedzicznego obciążenia staje się wówczas szczególnie groźnym, gdy ojciec i matka posiadają te same ujemne właściwości. Przede wszystkim tyczy się to chorób, którymi dotknięte są najważniejsze organa wewnętrzne, a zwłaszcza system nerwowy. Właśnie dlatego, że są dziedziczne, są nieuleczalne, jakkolwiek staranna opieka może niektóre ich objawy złagodzić. Tu tedy ma swe głębokie uzasadnienie zakaz zawierania małżeństw w pokrewieństwie. Jeśli bowiem jeden pień genealogiczny kryje w sobie jakieś niebezpieczne obciążenie dziedziczne, to ono przez małżeństwo z osobami nie spokrewnionymi, które zatem tego obciążenia nie posiadają, może w potomkach wcale się nie objawić albo tylko nieznacznie. Natomiast w razie małżeństwa między krewnymi, pochodzącymi zatem z tego samego pnia, łączą się te same obciążenia dziedziczne i powodują straszliwe skutki. Ponieważ zaś owe nieszczęsne spuścizny najczęściej pozostają w głębokim utajeniu, tak że je trudno wykazać, a zwykle wychodzą na jaw dopiero w małżeństwie dwojga ludzi podobnie obciążonych, - więc małżeństwa między bliskimi krewnymi, na przykład stryjecznym rodzeństwem, należy nawet unikać, gdyby nie było żadnych śladów dziedzicznego obciążenia. Statystyka poucza, że potomstwo z małżeństw między krewnymi stosunkowo do innych wcześniej umiera i w ogóle jest słabsze. Uderzająco występuje to wówczas, gdy już i dziadkowie byli spokrewnieni. Daleko jeszcze zgubniejsze skutki dla potomstwa mogą za sobą pociągnąć choroby zakaźne, chociaż w nich już nie dziedziczenie, lecz zakażenie odgrywa rolę. "Mam tu na myśli owe tajemne choroby, które w sposób zdradziecki zakradają się wśród miłości i rozkoszy, zarażają najszlachetniejsze organa, jak nieraz mózg, wnoszą rozkład i ból, a zarodki życia zamieniają na rozsadniki śmierci. Jak nigdy dotąd szerzą krzewiciele tych chorób straszne spustoszenia wśród nieszczęsnej ludzkości, wśród mężczyzn i kobiet, którzy wiary nie dochowują, wśród dojrzewającej młodzieży, która w pogoni za miłością i rozkoszą zdobywa jednym nieraz pocałunkiem największą gorycz życiową". (Tak pisze jeden z wybitnych lekarzy ostatniej doby).
W niemieckiej broszurze "Zachowaj w czystości młodość twoją", opowiada Dr. Paul o swym towarzyszu z młodych lat, który raz jeden skosztował zakazanego owocu. Spotkał się z nim po dziesięciu latach i znalazł go chorym na ciele i na duszy. Unieszczęśliwił młodą, kwitnącą żonę, stał się ojcem chorego dziecka, dla którego śmierć byłaby największym dobrodziejstwem. On sam zapadł na chorobę oczu, a lekarz oświadczył mu, że choroba przerzuciła się na mózg. Ożenił się, bo cierpienie jego całe lata zupełnie się nie objawiało i uważał się już za wyleczonego. A potem wszystko wyszło na jaw i nie pozostawia wiele nadziei poprawy. Już po dwóch miesiącach przykryła go mogiła.
Ten sam lekarz opowiada o innym okropnym wypadku. W pewnej rodzinie straciło troje dzieci tuż po urodzeniu wzrok. Przypadkiem dowiedział się ojciec tych dzieci, że było to następstwem jego grzechu z młodości (rzeżączka), dla którego jego dzieci straciły wzrok na zawsze. Wskutek tej strasznej wiadomości dostał pomieszania zmysłów i odebrał sobie życie.
Przerażenie musi nas ogarnąć, gdy słyszymy o tych i podobnych losach rodzin, o jakich nierzadko opowiadają lekarze i duszpasterze. Natura tych chorób sprawia, że dotknięci niemi starają się je zataić. Dlatego szeroki ogół rzadko tylko dowiaduje się0 tych nieszczęsnych i dotkliwych klęskach-jakie one społeczeństwu zadają.
Niebezpieczeństwo zakażenia jest tak wielkie, że nieraz jeden pocałunek, dotknięcie przedmiotu używanego przez osobę chorą wystarcza by się zarazić. Spustoszenia, jakich dokonują takie zarazy jak kiła czy rzeżączka, przedstawiane przez niektórych bardzo niewinnie, są według zdania lekarzy specjalistów wprost przerażające. Bardzo często wdzierają się one aż do organów i zarodków życiotwórczych i niszczą je tak, że już nigdy nie są zdolne wydać ze siebie życia. Wskutek zakażenia kiłą przychodzi nieraz dziecko na świat okryte wrzodami; kiedy indziej jad ten wychodzi na jaw dopiero po latach i dokonuje swego zabójczego dzieła wśród okropnych męczarni. Leczenie wymaga zawsze bardzo długiego czasu, a pozwala tylko wtedy oczekiwać pomyślnego wyniku, jeśli podejmuje się go bardzo sumienny lekarz i to zaraz w początkach choroby. Gdy jednak trucizna wżarła się głęboko w organizm, to usunięcie jej staje się nader trudnym, jeśli nie całkiem niemożliwym. Często kryje się ona w miejscu, które się zupełnie uchyla z pod obserwacji lekarskiej - i objawia się nagle, aby działać tym bardziej niszcząco, im mniej się jej obawiano.
Gdy wieśniak zabiera się do uprawy roli, oczyszcza najpierw grunt rodzący z wszelkiego chwastu, któryby zasiew okradał z pożytecznych soków i szuka do niego ziarna możliwie najlepszego. Czyżby ludzi przy zawieraniu małżeństwa, gdy chodzi o życie i szczęście ludzkie, o własne dzieci, skarb najdroższy, jaki na ziemi posiadają, nie mieli zastosować przynajmniej tej samej troskliwości i ostrożności? Należałoby przypuszczać, że w tym wypadku nie cofną się przed żadną ofiarą i żadnym trudem, by tylko zapobiec wszystkiemu, co by mogło wyjść na szkodę tak cennym owocom małżeństwa. To dla człowieka szlachetnego musi być kwestią sumienia i sprawą najserdeczniejszą. Nie wolno mu przy zawieraniu znajomości kierować się wyłącznie osobistym upodobaniem lub korzyścią. Dobro potomstwa jest jeszcze ważniejsze, gdy więc spostrzeże, że związek zamierzony przyniósłby z sobą poważne obawy o przyszłe dzieci, ma w sumieniu obowiązek wyrzec się swej skłonności lub innych spodziewanych korzyści.
Jeśli ktoś czuje się powołanym do małżeństwa, ma także obowiązek dbać o utrzymanie i wzmocnienie swojego zdrowia. Skoro więc alkohol, namiętne palenie tytoniu niewątpliwie źle oddziaływa na zdrowie i zachodzi obawa, że skutki tych trucizn muszą do pewnego stopnia dotknąć także potomstwo, winien każdy posiadający jeszcze poczucie odpowiedzialności wystrzegać się wszelkiego nadmiaru. Czy dałoby się lekkomyślne narażenie całego pokolenia na poważne następstwa usprawiedliwić tylko tym, że nie można sobie było odmówić tych wątpliwych przyjemności? Zwłaszcza pijaństwo - u tych, którzy chcą się żenić i u żonatych jest nieomal zbrodnią względem ludzkości.
Wzgląd na stronę drugą jak i na dzieci wymaga przede wszystkim unikania wszelkiego niedozwolonego stosunku. Narażać nie-tylko własne zdrowie, ale i zdrowie małżonka czy małżonki, zdrowie dzieci, a zatem całe szczęście rodzinne - wydać ich wszystkich na łup jakiejś potwornej zarazy, to lekkomyślność nie do darowania i zatrata wszelkiego sumienia - zwłaszcza wobec strasznego rozpowszechnienia tych chorób w mieście i na wsi.
Że zaś według zeznań lekarzy trzy czwarte i więcej zakażeń następuje w stanie "pod-ochoconym", więc i z tego powodu jest umiarkowanie obowiązkiem sumienia, ponieważ alkohol według wyrażenia najwybitniejszych znawców duszy ludzkiej "żądze budzi a odporność paraliżuje". Wobec dzisiejszych stosunków powinniby rodzice narzeczonej bezwarunkowo żądać świadectwa sumiennego lekarza, że narzeczony jest zdrów - a również świadectwa lekarskiego, że ich córka zdolna jest do macierzyństwa.
Oczywiście nie można dość silnie podkreślić, jak doniosłą dla tej sprawy jest umiejętność opanowania swych namiętności i wszystkich zachcianek, by posiadać siłę do oparcia się najrozmaitszym pokusom i nęcącym okazjom, gdy wypadki lub warunki nakazują jakąkolwiek powściągliwość w stosunkach małżeńskich.
Należy jeszcze zwrócić uwagę na wielki wpływ jaki wywiera usposobienie matki na dojrzewające pod jej sercem dziecię. Wszak oboje ożywia jedna i ta sama arteria krwi, i to co serce matczyne podnosi i ożywia, lub też trwoży i przygniata, - to również porusza serduszko jej utajonego jeszcze skarbu i oddziaływa na jego niezmiernie delikatny system nerwowy. Cóż to za dobrodziejstwo dla tego maleństwa, jeśli na jego rozwój działają tylko wzniosłe, szlachetne, miłe i spokojne uczucia i myśli dobrej, pobożnej matki! Jeśli nigdy namiętność, gniew i nienawiść, niskie i brudne żądze, nigdy trwoga lub przerażenie nie burzy krwi, co może wstrząsnąć czułymi nerwami tej małej istotki i już w czas obudzić w niej zgubne skłonności!
Nie można się tedy dziwić, że dzieci których ojców zazwyczaj nie notuje się w metryce, wykazują nieraz tak nieszczęsne usposobienie. Stan duszy matek, niskie namiętności, żądze nieokiełzane, rozpaczliwa bojaźń przed hańbą, wyrzuty sumienia wstrząsnęły także kiełkującym w ich łonie życiem i głęboko przeorały jego delikatny system mózgowy. A potem ciśnie się na usta zdumione pytanie: "Skąd temu dziecku takie rzeczy w głowie?" - odpowiada doświadczenie: "to już siedziało we krwi".
To też sumienny a kochający mąż otoczy spodziewającą się potomstwa małżonkę szczególniejszą miłością i opieką, by nic nie zakłóciło jej błogiej nadziei, by tylko miłość, dobroć, pobożność, mężna ufność, pokój i wszystko, co w uczuciu piękne i szlachetne spływało z serca matki w serduszko jej dojrzewającego owocu i ukształtowało cały jego umysł na podobieństwo matki.