Rzymskie Martyrologium
Śpiewaj z nami GODZINKI
Z Bogiem - rozmyślania dla świeckich
Wspólnota modlitewna
Świętokradztwo.

"I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje". (Mat. 18, 5).
Mądrość Boża ułatwiła człowiekowi spełnienie poważnych zadań życiowych, przydając im, jakby na przynętę, uczucie rozkoszy. I tak przyjmowanie pokarmu połączone jest z uczuciem smaku i z przyjemnością nasycenia. Gdyby ta potrzeba nie dawała się człowiekowi w ten sposób odczuć i gdyby jej zaspokojenie naturze jego przyjemnie nie dogadzało, wówczas wielu nie zadawałoby sobie trudu przyjmowania pokarmu dość często i w dostatecznej ilości i narażałoby się na utratę sił i życia. Smak zatem ma według planów Bożych służyć nie dogodzeniu zmysłom jednostki, lecz posilaniu i utrzymaniu przy życiu ciała ludzkiego, które by bez tego istnieć i rozwijać się nie mogło. W podobny sposób objawił Bóg staranie i troskę o utrzymanie i rozwój rodu ludzkiego. Utrzymanie i wychowanie dzieci, zwłaszcza w większej liczbie, pociąga za sobą ogromne ciężary, wymaga wielu ofiar, trudów i poświęceń. Gdyby więc małżeństwo nie miało w sobie żadnego powabu, wtedy jedni wyrzekaliby się go zupełnie, inni używaliby go tylko tak długo, póki by nie mieli dzieci w liczbie, jakiej sobie życzą. Następstwem tego byłby nie rozwój, ale stopniowy zanik ludzkości i jakby zniweczenie miłościwych zamiarów Bożych, by niebo zaludnić świętymi. Dlatego dał Bóg człowiekowi pragnienie utworzenia z drugim ścisłej spójni życiowej i połączył obcowanie małżeńskie z silnym odczuciem zmysłowej rozkoszy, której ciało namiętnie pożąda. Ta tedy skłonność do stosunku małżeńskiego wywiera na ogół tak potężny wpływ, że rzeczywiście ogromna większość ludzi temu wpływowi ulega i w związki małżeńskie wstępuje.
Zatem owa przyjemność, którą Bóg małżeństwu przydał, dana jest człowiekowi przede wszystkim nie dla dogodzenia sobie samemu, lecz dla dobra ogółu. Gdyby bowiem wolno było człowiekowi używać rozkoszy małżeńskich, a przy tym ograniczać obowiązki rodzicielskie według własnego upodobania, to by tak postępowali prawie wszyscy, albo wszyscy bez wyjątku - i niweczyli w ten sposób najświętsze plany Boże, dla których spełnienia owe rozkosze stworzone zostały. Bo co raz wolno, to wolno zawsze, a co wolno jednemu, tego drugiemu zabronić nie można. Dlatego Bóg sam musiał tego zabronić - szóstym przykazaniem Boskim zakazuje zaspokajania popędu płciowego poza prawowitym stosunkiem małżeńskim, dziewiątym zaś dobrowolnego pożądania i świadomego upodobania w tych rzeczach wzbronionych.
Przykazania te nie są czymś dowolnym, lecz mają swe uzasadnienie w prawach natury. Nigdy i pod żadnym warunkiem nie może być dozwolonym zaspokajanie popędu, wywoływanie połączonej z tym rozkoszy z pominięciem celu, do którego jedynie Bóg to uczucie przeznaczył. Zużywać i drażnić zdolności i siły, które służą do rozkrzewiania życia, z zamiarem, by temu rozkrzewianiu zapobiec, a zatem z zamiarem ich przeznaczeniu wprost przeciwnym, i w ten sposób zamykać niejako zbrodniczo jedyne źródło życia - to sprzeciwia się prawom natury i musi być zakazane.
Nie wymaga Kościół wcale, jak twierdzi jeden z pisarzy nowoczesnych, by rodzić tyle dzieci, ile to tylko jest możliwym. Przeczy tylko stanowczo, jakoby pierwszym i nienaruszalnym prawem małżonków było zażywanie przyjemności małżeńskich w jakichkolwiek warunkach. Jeśli ważne okoliczności na to wskazują, albo wprost wymagają, by żona na razie, albo w zupełności unikała macierzyństwa, muszą małżonkowie wyrzec się tego, co Bóg w pierwszym rzędzie ustanowił dla rodzenia dzieci. Tego rodzaju wyrzeczenie się może w pewnych warunkach stać się obowiązkiem sumienia, mianowicie jeśli chodzi o zachowanie zdrowia i życia małżonki. Żyć następnie jak brat i siostra w zupełnej powściągliwości - jest wprawdzie obowiązkiem nader ciężkim, ale nie cofnie się przed nim prawdziwa pobożność i głęboka, szlachetna miłość, a łaska sakramentalna niewątpliwie dostarczy potrzebnej siły z wysoka. Łatwym nawet stanie się ten obowiązek tym, co w częstej Komunii św. posilają się "chlebem mocnych". Jasno stąd wynika, że w takich warunkach mąż nie ma prawa żądać od żony uległości małżeńskiej - ani też żona nie ma obowiązku zadośćuczynić takiemu żądaniu.
Bóg przeznaczył w swej najmędrszej opatrzności każdemu małżeństwu te dzieci, które by na świat przyjść miały, jeśliby tylko rodzice żyli ze sobą wedle Jego przykazań. Niezawodnie uwzględnił przy tym wszystkie okoliczności, które by rodziców uprawniały, albo i zobowiązywały zachowywać na krótszy lub dłuższy czas powściągliwość. Według wyraźnych słów św. Pawła wolno im "za obopólną zgodą na pewien czas powstrzymać się od stosunku, by ten czas poświęcić modlitwie". - Także inne względy mogą taką powściągliwość usprawiedliwić i uczynić moralnie dobrą. Jest z pewnością wolą Bożą, by ludzie w postępowaniu swoim roztropnie zwracali uwagę na zdrowie i zewnętrzne warunki życia, a zdarzyć się mogą okoliczności, w których roztropność wyraźnie nakazuje chrześcijańskim małżonkom w godziwy sposób starać się o to, by żona jakiś czas wolną była od nowych cierpień i trudów macierzyństwa. Wtedy też nie może być wolą Bożą, by w tym czasie rodziło się dziecię. Lecz nie o tym teraz będzie mowa. Jeśli zaznaczamy, że zbrodnią jest w sposób grzeszny zamykać dziecięciu drogę do istnienia, to mamy na myśli tylko te dzieci, którym Bóg chciał dać istnienie, a rodzice temu przeszkodzili, postępując niezgodnie z prawem Bożym.
Każdy duszpasterz zrozumie i osądzi łagodnie rodziców, których ważne powody zmuszały do czasowego, lub zupełnego wyrzeczenia się potomstwa, którzy dlatego szczerze usiłowali żyć w powściągliwości, ale mimo to czasem, wyjątkowo, postanowienia swego nie dotrzymali i upadli. Inaczej zaś musi osądzić rodziców, którym zupełnie brak dobrej woli, którzy żadnych nie używają środków umożliwiających życie powściągliwe, albo zwłaszcza tych, którzy jedynie obawiają się kłopotów z większą rodziną, a nie chcąc się wyrzec wzajemnego stosunku, ustawicznie małżeństwa nadużywają. To jest zbrodnia pod każdym względem.
Jest zbrodnią względem własnego ciała, które się bezcześci i poniewiera. Z narzędzia boskiej mocy twórczej robi się narzędzie zaspokojenia swej pożądliwości.
Jest zbrodnią wobec małżonki, która się poniża i która, zgadzając się na tę zbrodnię, sama siebie robi niewolnicą zmysłów swego męża, bo wówczas mąż nie obchodzi się z nią jak z żoną, lecz jak z przedmiotem igraszki zmysłowej. Nie miłość ożywia rozpustnika, lecz bezwzględne samolubstwo, które własną chuć stawia ponad wszystko. Jest zbrodnią wobec małżeństwa, które się znieważa, bo ono wówczas przestaje być poświęconym źródłem życia ludzkiego, ogrodem hodującym chrześcijan - a staje się miejscem zakazanej rozpusty.
Jest zbrodnią wobec Kościoła, któremu odmawia się posług, do których z prawa Bożego jest się zobowiązanym; małżeństwo stoi wówczas już nie na usługach Królestwa Bożego - lecz na usługach szatana - "zabójcy od początku" (Jan 8, 44).
Jest zbrodnią wobec ludzkości, którą wbrew woli Bożej pozbawia się nieobliczalnych dobrodziejstw. - Nie brak drzew genealogicznych, czyli rodowodów, wykazujących, że od jednej pary małżeńskiej, żyjącej przed stu laty, pochodzi dotąd już około dwóch tysięcy ludzi. Gdyby rodzice owej pary nadużywali swego małżeństwa, wówczas nie tylko dzieciom tych dwojga, ale wszystkim ich potomkom aż do skończenia świata, przyjście na świat byłoby uniemożliwione. Cóżby to była za odpowiedzialność, przez jedną niegodziwość tysiącom istot ludzkich które Bóg chciał obdarzyć istnieniem, zamknąć drogę do życia i do wiecznego szczęścia! A przecież każde z tych niedopuszczonych do życia dzieci mogłoby wydać równie liczne potomstwo. Czym zdołają się tacy rodzice usprawiedliwić przed sądem Bożym, na którym poznają, co grzesznym swym życiem zaprzepaścili na zawsze? Ale tu nie chodzi tylko o ilość ludzi, niedopuszczonych do istnienia. Rodzice nie mogą wiedzieć, jakie mógł mieć Bóg zamiary względem dziecka, które im chciał w swej dobroci powierzyć. Iluż to prawdziwych dobroczyńców ludzkości nie byłoby nigdy oglądało świata Bożego, gdyby ich rodzice liczbę swych dzieci samowolnie byli ograniczali! Św. Ignacy Loyola, założyciel zakonu Jezuitów, był jedenastym, św. Klemens Dworzak dwunastym, św. Hildegarda dziesiątym, ks. Alban Stolz, jeden z najznakomitszych pisarzy religijnych XIX w" szesnastym - a przecudny kwiatuszek świętości ostatniej doby, św. Siostra Teresa od Dzieciątka Jezus - dziewiątym z rzędu dzieckiem swoich rodziców.
Byłoby niewątpliwie straszliwą lekkomyślnością kręcić i manipulować koło bardzo skomplikowanej a nieznanej sobie machiny - przestawiać dowolnie, dla zabawki, zwrotnicę torów wielkiej stacji kolejowej. Ależ nierównie większą zbrodnią jest wkraczać grzesznie w niedościgłe plany Opatrzności Bożej i przez własną winę udaremniać istnienie ludzi, których Bóg chciał nim obdarzyć i w ten sposób niweczyć na zawsze zamiary, jakie Bóg chował względem tych ludzi, a ludzkości wyrządzać szkody nieobliczalne.
Jest zbrodnią względem ojczyzny. Naród, który w zbrodniczy sposób samowolnie ogranicza liczbę potomstwa, skazuje sam siebie na zagładę w bliższej czy dalszej przyszłości. Tak stało się ż Grecją, tak też z Imperium Rzymskim. Żadna wojna, żadna zaraza, żadna klęska katastrofalna nie zadaje narodom takiego ciosu, nie pochłania tylu ofiar, jak rozpowszechnione gwałcenie praw i obowiązków małżeńskich. Odstraszającym przykładem tego jest Francja - ale i inne narody w miarę upadku religijności zaczynają na sobie odczuwać tę gangrenę.
Jest zbrodnią względem Boga samego, bo jest podeptaniem Jego najświętszej woli, przekroczeniem jednego z najdonioślejszych Jego przykazań, wypowiedzeniem Mu współpracy w Jego najmiłościwszych zamysłach, i zbrodniczym nadużywaniem Jego boskich
urządzeń. Jedynego przestępcę tego rodzaju, o którym wspomina Pismo św., ukarał Bóg nagłą śmiercią, a i dziś ściga tę zbrodnię podobnymi karami, chociaż wiadomość o tym, ze zrozumiałych powodów, nie przedostaje się do publicznej wiadomości.
W wielu wypadkach przybiera ten grzech szczególnie groźny charakter. Oto małżonkowie nie mający żadnej ochoty do przyjęcia na siebie trudów zwiększającej się rodziny żyją w ciągłej, wyrachowanej, świadomej i dobrowolnej sprzeczności z najświętszym prawem Bożym. Zazwyczaj ulega człowiek jakiejś silniejszej chwilowej pokusie: dopuszcza się czynu, którym się co dopiero jeszcze brzydził i za który wnet potem żałuje. W tym grzechu natomiast trwa w ustawicznej złej woli. Niema tedy u takiego człowieka mowy o dobrej spowiedzi, jeśli swego zapatrywania stanowczo nie zmieni. Nie wolno mu myśleć z zadowoleniem o tym, że w grzeszny sposób zapobiegł większej liczbie dzieci; owszem winien szczerze ubolewać, że tak postępował i mieć stanowczą wolę w przyszłości postępować inaczej. Każde upodobanie w tej niegodziwości, każde zgadzanie się z nią jest grzechem ciężkim. Małżonkowie, którzy w tym względzie uporczywie odmawiają posłuszeństwa Bogu, sami zamykają sobie dostęp do godnego przyjęcia Sakramentów św., bo jak długo w tym grzechu trwają, nie mogą otrzymać ważnego rozgrzeszenia. Wyłudzenie rozgrzeszenia w jakikolwiek sposób na nic im się nie przyda.
Niektórzy małżonkowie tłumaczą swe postępowanie wyrokiem lekarza. Są zapewne wypadki, jak już wspomnieliśmy, w których zdrowie, a nawet życie kobiety wystawione byłoby na niebezpieczeństwo, gdyby ponownie miała być matką. Nie da się jednak zaprzeczyć, że czasem lekarze są zbyt pochopni do wydawania tego rodzaju orzeczenia. W każdym zaś razie mogą tylko osądzić, czy dana kobieta dość jest zdrową, by sprostać dalszym ciężarom macierzyństwa, lub nie. Stanowczo jednak nie do nich należy rozstrzygnięcie pytania, jakie postępowanie, w razie ujemnego ich sądu, jest dopuszczalne ze stanowiska moralności. Natomiast znowu zadaniem i obowiązkiem lekarzy jest zbadać i orzec, jakie następstwa pod względem zdrowotnym może pociągnąć za sobą sztuczne zapobieganie rodzeniu się dzieci. Autor dzieła nagrodzonego przez "wydział lekarski jednej z wszechnic niemieckich dochodzi na podstawie licznych świadectw profesorów do przekonania, że przerywanie stosunku małżeńskiego jest niewątpliwie szkodliwe dla obydwu stron. Przede wszystkim cierpi na tym system nerwowy. W swym dziele: "Życie płciowe i rozrodczość ze stanowiska lekarskiego" (str. 36) powiada profesor i doktor medycyny Sticker: "Nie rodzenie i karmienie osłabia matkę i potomstwo, lecz raczej samowolne usuwanie się od tych obowiązków. To nie matki otoczone gromadką dzieci zamęczają małżonków narzekaniami, kaprysami i dolegliwościami bez końca, niepokoją krewnych, gnębią służbę, jątrzą sąsiedztwo, wypełniają poczekalnie specjalistów od chorób nerwowych i kobiecych, hołdują po kryjomu alkoholowi, morfinie i kokainie, zaludniają z nudów sanatoria i kliniki, jeżdżą do kąpiel i na świeże powietrze. To wszystko czynią, obok kobiet z natury pozbawionych radości macierzyńskich, przede wszystkim te, które się tych radości samochcąc zupełnie lub częściowo pozbawiają. Ani ciąża, ani poród, ani obowiązki względem niemowląt nie wytwarzają owej armii chorób kobiecych w ściślejszym znaczeniu - lecz przyczynę ich stanowią prawie wyłącznie machinacje, mające na celu zapobiec zapłodnieniu lub porodzeniu". - Stąd trafne powiedzenie lekarza: "Kobiety chorują nie z powodu tych dzieci, które mają - lecz z powodu tych, których nie mają", Zaiste byłoby trudnym do pojęcia, by człowiek ze swoim słabym rozumkiem musiał poprawiać tak zresztą wszędzie przedziwne mądre zarządzenia Opatrzności Bożej i to w dziedzinie tej doniosłości, jaką jest rozkrzewianie rodzaju ludzkiego. Czyż już to nie jest mądrym urządzeniem boskim, że w normalnych warunkach nie może pojawić się nowe dziecię pod sercem matki, póki ta wydatnie karmi własną piersią? Wybitni i znani na tym polu badacze wykazują na podstawie sumiennych dochodzeń przekonywująco, że najlepszym zdrowiem cieszą się matki, trzymające się wiernie praw przyrodzonych. Rodziną tedy wedle woli Bożej nie jest ani rodzina nadmiernie obarczona dziećmi, powstająca przez to, że w niej mąż nie zna żadnego umiarkowania, albo matka z jakiegoś powodu nie dopełnia naturalnego obowiązku karmienia - ani też nie jest nią rodzina nienaturalnie uboga w dzieci przez pogwałcenie praw przyrodzonych - lecz jest nią zgodnie z naturą żyjąca rodzina średnia, której ilość potomstwa jest wynikiem pogodzenia w niej miłości godnej człowieka z prawami życia.
Inni twierdzą, że obecna ciężka walka o byt i przyszłość niepewną usprawiedliwiają ograniczenie liczby dzieci. Wbrew temu twierdzeniu uczy jednak doświadczenie, że znowu rodzina żyjąca zgodnie z prawami natury wychodzi na tym pod względem gospodarczym najtaniej. Głównym bowiem źródłem materialnego dobrobytu rodziny jest wydatna pracowitość - a ta niewątpliwie zdaniem lekarzy obniża się przez życie prawom przyrodzonym przeciwne. Następnie wszelkie sztuczne zabiegi, a niemniej wynikłe stąd cierpienia i choroby pochłaniają dużo pieniędzy. Jeszcze głębsza przyczyna tkwi, jak to jeszcze zobaczymy, w fałszywym pojmowaniu życia. Małżeństwa bezdzietne lub z małą rodziną wydają na stroje, zabawy i wyjazdy więcej, niżby tego wymagało wychowanie większej ilości dzieci, a przy tym wciąż jeszcze nie są zadowolone, bo im brak cichych ale prawdziwych pociech domowego ogniska. Rodziny żyjące według Boga i natury nie popadają w nędzę. Pewnemu wolnomyślnemu dyrektorowi wielkiego szpitala ofiarowano znaczną kwotę na wsparcie takiej właśnie rodziny, która by się znalazła w krytycznym położeniu. Po półtora roku oświadczył, że jeszcze takiej rodziny nie znalazł...
W żadnym razie nie można przytoczyć słusznego powodu, któryby potrafił tę nie-godziwość usprawiedliwić. Wszystkie te racje, którymi się ją osłania, mogą co najwyżej zalecić lub nakazać zupełną powściągliwość, nie mogą jednak grzechu uczynić dozwolonym. Niewątpliwie, że dzisiejsze czasy spotęgowały dla niejednego trudności utrzymania większej rodziny, czy to ze względu na mieszkanie czy koszt wyżywienia, mimo wszystko jednak trzeba stać nieugięcie przy zasadzie, że nadużycie małżeństwa jest zawsze grzechem. Nie masz tak gniotącej nędzy, ani zysku tak wielkiego, ani popędu tak niepohamowanego, by móc usprawiedliwić pogwałcenie naturalnego i boskiego prawa moralności. Świat bezbożny może postępowanie takie zachwalać jako roztropność i umiejętność życia, ale do takiej mądrości dają się zastosować słowa apostoła św. Jakuba: "Nie na tym polega zstępująca z góry mądrość, ale mądrość ziemska, zmysłowa i szatańska" (Jak. 3, 15) i jest raczej wynalazkiem tego, "który jest kłamcą i ojcem kłamstwa, a był zabójcą od początku" (Jan 8, 44). Uznanie, że to nadużycie zawsze jest grzeszne, że trzymanie się go czyni życie pasmem występków, sprawi z pewnością, że sumienni małżonkowie znajdą w trudnym położeniu odpowiedni sposób, by jednak prawa Bożego nie przekraczać. Wszak sakrament, który przyjęli, niezawodnie dostarczy im nadprzyrodzonych sił i ofiarności do należytego spełnienia ich obowiązków. Wierzący małżonkowie wiedzą także, ile pomocy znaleźć mogą w słuchaniu mszy św. i częstej Komunii św., by nie znieważyć świętości swojego stanu.
Właściwy i najgłębszy powód tej zniewagi tkwi prawie zawsze, jak już wspomnieliśmy w zupełnie fałszywym pojmowaniu życia. Nieokiełzana żądza, wyrachowany egoizm i chciwość, tchórzostwo przed trudem i ofiarą wiedzie do tego, by zuchwale stawać w poprzek twórczej woli Bożej, gwałcić prawa natury, udaremniać główne zadanie małżeństwa, obdzierać je z jego świętości, szerzyć klęskę niepłodności i zmniejszać liczbę dzieci. Pozwolono sobie wszczepić zarazę ludzi "złego świata" - którzy nie uznając wieczności, pojmują życie wyłącznie jako sposobność do używania. Traci się pojęcie oszczędności, prostoty i poprzestawania na małym; słyszeć się nie chce o jakimś ograniczaniu się lub odmawianiu sobie; zapomniało się stawiać grobli według stawu - a szczęścia szukać w sumiennym spełnianiu obowiązków. Życie ponad stan stało się regułą powszechną.
Już nie pamięta się, że nam tu na ziemi trzeba przez zaparcie siebie i codzienne dźwiganie krzyża zdobywać niebo; że przez wszystkie udręki macierzyństwa niewiasta zbawiona będzie (I. Tym. 2, 15), dając życie dzieciom. W zaślepieniu nie widzi się, że droga szeroka, po której kroczy się tak wygodnie, wiedzie na zatracenie i dlatego myśli, mówi i postępuje się zupełnie tak samo, jak ci, którzy zgoła nie posiadają wiary w Boga i w życie wieczne.
Czy jednak wówczas nie unosi się nad takimi małżonkami straszliwe "biada!" - jako nad tymi, którzy według słów Proroka Pańskiego: "przymierze zawarli ze śmiercią i układ z piekłem" (Izaj. 38, 15)? Czy nie sprawdza się na nich nieraz dosłownie słowo Psalmisty: Umiłowali przekleństwo, niechże ono na nich spadnie; nie chcieli błogosławieństwa, niechże ono dalekim od nich będzie! Przyoblekli się w przekleństwo jako w szatę, niechże tedy ono wejdzie jako woda we wnętrzności ich i jako oliwa aż w kości ich!? O jak straszliwie wypełnia się na takich rodzinach owo przekleństwo! Bo oto zamiast dzieci, których się nie chciało, wdzierają się w koło rodzinne jakieś potęgi ciemne, jakby duchy mściciele: choroby fizyczne, zaburzenia, umysłowe i rozterki duchowe, spory małżeńskie, wyrzuty sumienia, i nad całym życiem rodzinnym rozpościera swój mrok czarna i ciężka chmura przekleństwa - przekleństwa grzechu śmiertelnego. Cięższym jeszcze grzechem, niż te, przez który rodzice występują przeciw życiu dziecka, zanim mu je dali -odbierania życia dziecku, zanim ono ujrzy światło dzienne. Czyni on rodziców mordercami w całym tego słowa znaczeniu, co też i ustawy państwowe karzą, jako zbrodnię przeciw życiu ludzkiemu.
Jest zupełnie powszechne zdanie teologów, że w pierwszej chwili zawiązania się życia ludzkiego, przez połączenie się rodzących pierwiastków ojca i matki, Bóg wlewa w to nowe życie duszę nieśmiertelną. Jest tedy oczywistą zbrodnią wdzierać się zuchwale w ów przybytek budzącego się życia i zamieniać go gwałtownie w przybytek śmierci. Klątwą obłożył Kościół wszystkich, którzy tej zbrodni się dopuszczają, albo tylko w jej spełnieniu biorą udział. Już sam zamiar, zalecenie, przyzwolenie lub pochwalanie, każde usiłowanie i pomoc w tym względzie jest grzechem ciężkim, choćby nawet zamierzonego celu nie osiągnięto.
Zaiste smutny to objaw naszych czasów, że doszły aż do najjaskrawszego zboczenia pogaństwa - dzieciobójstwa. Pogańscy Fenicjanie oddawali bożkowi Molochowi dzieci na ofiarę. Posąg bożka cały ulany z metalu miał postać ludzką z wyciągniętymi przed siebie ramionami. Gdy ogień rozniecony wewnątrz rozpalił cały posąg, kładziono mu w ramiona dzieci, które po nich staczały się do płonącego wnętrza. Matki musiały na to patrzeć, a nie wolno im było ni jęczeć, ni płakać, pod groźbą utraty czci. Dziś takim bożkiem jest chęć używania, któremu codziennie, według obliczeń lekarzy, ofiaruje się tysiące dzieci; a rodzice są przy tym i nie jęczą, nie płaczą, tylko się cieszą, że się pozbyli niewygodnego ciężaru.
Ponadto nie ulega żadnej wątpliwości, że gwałtowny ten zabieg połączony jest z wielkim niebezpieczeństwem dla matki. Niejedna przypłaciła to życiem, inne odniosły stąd przykre nieuleczalne następstwa dla swego zdrowia. Do nich dołączają się gorzkie wyrzuty sumienia, nigdy nie milknące skargi przeciw samemu sobie, że się taki czyn spełniło. Ustawicznie staje przed oczyma duszy owe dziecię, jako niemy oskarżyciel. Ale w rzeczywistości nigdy go matka oglądać nie będzie. Bez chrztu nie może dojść do wiecznej szczęśliwości, a przecież to dziecię jest jej dzieckiem, bo pod jej sercem się poczęło.
Wstrząsającym jest widok matki, która ulegając różnym wpływom i namowom dała się zwieść, by tej zbrodni dokonać - a potem wśród zgryzot sumienia i gorzkich łez zapewnia: "Nigdy więcej! Raczej wolę wszystko wycierpieć i przenieść, niż kiedykolwiek jeszcze stać się morderczynią władnego dziecka!"
Gdy dwoje ludzi zawiera ze sobą związek na całe życie - to niejako nad ich głowami wychylają się z przestworza możliwości duszyczki dziecięce na kształt skrzydlatych aniołków. A za niemi inne, coraz dalsze, coraz liczniejsze roje dusz ich dzieci i dzieci tamtych - wszystkich dalszych pokoleń, które Bóg przez nich chce wyprowadzić na widownię świata - jeśli będą żyli według Jego najświętszej woli. I z tego nieprzeliczonego roju dusz idzie ku nim tęskne błagalne wołanie: "Ojcze, matko! dajcie nam żyć i oglądać światło Boże na ziemi i w niebie!"
I czyż można przypuścić, że ludzie, którym serce w piersiach bije, że ojciec lub matka mogą na takie wołanie odpowiadać z niechęcią: "Za dużo was! Jesteście mi niepotrzebni! Po co mi brać na siebie ten ciężar i tę odpowiedzialność? Cóż mnie to może obchodzić, że wy nigdy życia i nieba oglądać nie będziecie? Mnie tu samemu dobrze, ale tylko tak mogę sobie życia użyć! Na waszym szczęściu mi nie zależy!"
Z bolesnym smutkiem znikają w przestworzach główki dziecięce wśród cichej skargi: "Więc nigdy dla nas nie wybije godzina narodzin! Nigdy nie zabłyśnie dla nas promyk słońca Bożego! Nigdy dla nas nie otworzą się podwoje niebios... bo nasi rodzice nie życzyli nam tego szczęścia! Nigdy, ach nigdy!"

wstecz | spis treści | dalej